piątek, 9 marca 2018

5. Na wariackich papierach


[ ]


– Przecież nie musisz tego robić.
Zosia pociągnęła łyk herbaty z kubka, nie odrywając oczu od ekranu laptopa. Siedziała w kuchni, w której było tak przyjemnie ciepło i pachniało „próbnymi” piernikami świątecznymi w wykonaniu Weroniki. W takich warunkach praca była zwyczajnie łatwiejsza.
– Wiem. Ale chcę – odparła Żmuda, dzielnie przewijając stronę.
Tak naprawdę mówiła to trochę na wyrost. Nie była przygotowana na tak gwałtowną zmianę w swoim życiu i potrzebowała czasu, żeby oswoić się z nową sytuacją. Problem polegał na tym, że sama ściągnęła na siebie jeszcze większy stres, narzucając sobie krótki czas na to, żeby zrewolucjonizować swoje życie.
Krystian miał się wprowadzić już za tydzień, a ona nie chciała być świadkiem jego przenosin.
Bynajmniej nie chodziło o to, że go nie lubiła; w zasadzie miała do niego mocno obojętny stosunek. Rzecz polegała na tym, że gdyby postanowiła zostać, jej ulubiona samotność byłaby w jakiś sposób jednocześnie tłamszona i eksponowana; Zośka czułaby się jak wykluczone terytorium wewnątrzpaństwowe, teoretycznie autonomiczne, a jednak w jakiś sposób zależne od obszarów ościennych. Czułaby się jeszcze bardziej „piątym kołem u wozu”, pozostawiona sama sobie na świecie, przy równoczesnej konieczności przebywania wśród innych ludzi. Zosia nie chciała być częścią takiego układu. Poza tym nie miała ochoty stać w epicentrum huraganu, jaki niewątpliwie wywołałoby „docieranie się” Majchera i Stachurskiej.
Naturalnie, nie obyło się bez szeregu dyskusji i zapewnień ze strony Werki, że Zosia nie będzie przeszkadzać, że ona ma pierwszeństwo, bo mieszka tu dłużej, że to niepotrzebna fatyga, przecież nikt jej nie wyrzuca, a i bez niej nie będzie tu już tak samo. Zosia na wszystkie te argumenty pozostawała głucha. Podjętej decyzji nie zamierzała zmieniać, dlatego od kilku dni, kiedy nie pracowała ani się nie uczyła, namiętnie przeglądała strony z ofertami mieszkań do wynajęcia.
Mimo samotniczej natury, Żmuda poczuła, że ta świadomość opuszczenia, absolutnej samoobecności, zamiast ją pocieszać, wywołuje w niej pewną melancholię. Nie było to jakieś przytłaczające uczucie, ale wystarczyło, żeby obudzić w Zośce coś na kształt małej paniki i zaniepokojenia. Jakby zmiana miejsca zamieszkania nie była jedyną zmianą nadciągającą w jej życiu.
– I pamiętaj, że nie musisz się spieszyć – dodała Weronika, wycierając umyte po cieście miski.
– Pamiętam, pamiętam.
Ale Zosia bynajmniej nie zamierzała przedłużać pobytu w mieszkaniu przyjaciółki. Problem jednak tkwił w tym, że wolnych mieszkań, jak na złość, brakowało na tamten moment w Lubinie. Jeśli pojawiały się sensowne oferty, okazywało się, że mieszkanie znajduje się zbyt daleko od jej miejsca pracy. Rozpatrywała nawet wynajmowanie pokoju, ale średnio zachęcał ją fakt, że większość takich mieszkań zasiedlana była przez studentów. Zośka czuła się więc nieco w potrzasku.
Weronika opuściła kuchnię na czas pobytu pierników w piekarniku i Żmuda została sam na sam z myślami.
Być może Zosiowy pośpiech wynikał też z braku chęci patrzenia, jak jej przyjaciółka popełnia błąd. Mówisz, jakbym miała szesnaście lat. Oczywiście, że znam ryzyko. Chodzi o to, że jestem gotowa je podjąć – powiedziała jej Stachurska parę dni temu. Zosia była niemal pewna, że Stachurska ani trochę nie wiedziała, na co się pisze. Zwyczajnie poszła za kolejnym porywem serca. Tym razem jednak mógł on się nie skończyć wyłącznie na złamanym sercu i utracie wiary w miłość, ale i na finansowo-biurokratycznym krachu. Poza tym jest coś o wiele boleśniejszego w patrzeniu, jak droga nam osoba pakuje rzeczy i opuszcza miejsce, w którym tworzyło się tyle wspomnień.
Przeraźliwe pikanie alarmu piekarnika wyrwało Zośkę z refleksji. Chwilę później Weronika wpadła do kuchni jak burza, wyjmując blachę z próbnymi piernikami. Cudowny korzenny zapach rozszedł się w mig po mieszkaniu. Zosia wpatrywała się w plecy przyjaciółki, czekając na werdykt.
– Wow – odezwała się pełnym zdumienia głosem Stachurska. – Pierwszy raz w życiu naprawdę wyszły mi próbne pierniki. Jestem w szoku.
Zośka uśmiechnęła się na myśl o przyjemnej przekąsce do notatek i miała nadzieję, że była to dobra przepowiednia na nadchodzący czas.


Listopad rozpoczął się pod znakiem hektolitrów deszczu i wielu kilometrów nieplanowanych lodowisk. Gdy wstawało się o szóstej, za oknami panowała nocna ciemność, tak skutecznie zniechęcająca do wyjścia z łóżka. Chodniki błyszczały od zamrożonej wody, odbijając ponure światło zimnych ulicznych lamp. Wzdłuż ulic ciągnęły się rzędy czarnych, nagich drzew. Oddech zamieniał się w gęstą, smolistą niemal parę. Pod zimowymi już płaszczami drżały tracące prędko ciepło ciała, wszystkie ręce wciśnięte były głęboko w kieszenie. Zośka w tym samym stylu przemierzała ulice listopadowego Lubina z twarzą schowaną w grubym, wełnianym szaliku, z czapką naciągniętą na uszy do granic możliwości i zmęczeniem wyzierającym z podkrążonych oczu. Uchodziły z niej w postaci pary z ust resztki wypitej do śniadania herbaty. Potrzebowała chociaż tygodnia bez kliniki i studiów. Kochała to, co robiła, ale od wszystkiego trzeba czasem odpocząć. Ale teraz, w obliczu tak gwałtownych zmian, urlop nie wchodził w grę. Zośka potrzebowała na gwałt pieniędzy, i to najlepiej w sporych kwotach, żeby wreszcie zażegnać kryzys, jaki wywołała u niej nowa sytuacja.
Jeszcze nie zaczęła dnia, a tak bardzo pragnęła, żeby się skończył. Pragnęła wypocząć. Z dala od stresu, z dala od obowiązków. Na tydzień choćby zanurzyć się w ciepłej beztrosce.
Westchnęła i pchnęła szklane drzwi kliniki. W holu przywitała Julię, zmienniczkę Gośki, i skierowała się do dyżurki, by tam wskoczyć w ciemnozielony uniform. Zaraz po zdjęciu płaszcza poczuła, jak ten wibruje, więc prędko obmacała kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się znów jeden z tych natrętnie dzwoniących numerów. Zosia, półprzytomna i nieco poirytowana, dotknęła zielonej słuchawki.
– Halo?
Do jej ucha dotarł przeraźliwy szum, jakby bardzo mocny wiatr siłą próbował się wedrzeć do słuchawki. Zośka skrzywiła się i oddaliła nieco telefon od ucha.
– Halo?! Kto tam?!
Usłyszała jeszcze kilka sekund szumu, po czym połączenie się zakończyło. Żmuda pokręciła głową i zaczęła rozważać opcję zablokowania natrętnych żartownisiów.
Życie zdawało się jednak sprzyjać tamtego dnia Zosi, bo zmiana okazała się nad wyraz przyjemna; koło południa wyszło nieco dawno niewidzianego słońca, ruch był umiarkowany, na tyle mały, by nie wywoływać dodatkowego stresu. W dodatku Julia przyniosła pączki na osłodę pracy, więc już na pewno nie można było nazwać tej dniówki nieudaną.
Na pół godziny przed końcem zmiany, gdy Żmuda porządkowała nieco gabinet, do drzwi zapukała postać, którą tym razem szybko skojarzyła. Zwłaszcza że po chwili pojawiła się druga, która ucieszyła się na widok Zośki, wymachując ogonem i poszczekując.
– O, pan Wolverine. – Na twarz postawnego, włochatego mężczyzny wpełznął szeroki uśmiech. – Dzień dobry.
– Pani szynszyla Zośka, dzień dobry – odparł, po czym zaśmiał się cicho. – My na ostatnią kontrolę w tym roku.
Zosia przytaknęła głową, po czym rozłożyła jednorazową matę na metalowym stole, który następnie poklepała, patrząc Alasce w oczy.
– Wskakuj, młoda damo.
Właściciel podniósł i położył husky’ego na stole, a po chwili odwiesił swój płaszcz i odłożył coś na blat. Zośce ponownie zaimponowała siła jego mięśni. Ukradkiem spojrzała na jego umięśnione ramiona, tak dobrze widoczne spod czarnego t-shirta. Było w nich dla niej coś monstrualnego, podobnie jak w dziwnie dobrze wyrzeźbionej, a przy tym krępej budowie ciała mężczyzny. Wówczas przypomniało jej się, że podczas ostatniego spotkania wymienił swoje imię – Grzegorz.
Kolejne minuty poświęciła na milczące badanie ciała pacjentki, która niemal bez ruchu leżała na stole, pozwalając Zośce na wszelkie manewry. Przy próbie zajrzenia do pyska Alaska zaczynała lizać swoją panią weterynarz po rękach, czym wywołała ogólne rozbawienie. Po tych działaniach Żmuda mogła z całą odpowiedzialnością oznajmić:
– Suczka jest zdrowa jak ryba. Jeśli „po drodze” nic się nie wydarzy, do końca roku już się nie zobaczymy. – Spojrzała z uśmiechem na Alaskę z wywieszonym jęzorem. – Nad czym trochę ubolewam.
Mężczyzna przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
– Proszę więc tylko, żeby w przyszłym roku pamiętał pan o szczepieniach.
Grzegorz przytaknął głową. Zosia odwróciła się, by zdjąć i wyrzucić rękawiczki, zaś on zdjął swoją czworonożną towarzyszkę, która podbiegła do Żmudy, domagając się pieszczot. Zośka nie byłaby sobą, gdyby ich jej nie ofiarowała. Wyszeptała przy okazji kilka słów pożegnania do włochatego ucha swojej przyjaciółki i wstała z kucek. Spojrzała Grzegorzowi prosto w oczy i wyciągnęła dłoń, którą złapał.
– Życzę zdrowia. Obyśmy się już nie spotkali.
Mężczyzna uśmiechnął się blado.
– Oby. Dziękuję za wszystko. Do widzenia.
Gdy pacjenci wyszli, a żadni nowi ich nie zastępowali przez dłuższą chwilę, Zośce przypomniało się, kto jeszcze nic nie wiedział o jej trudnym położeniu. Nie bez zawahania wybrała numer do swojej mamy.
Minęło trochę czasu, nim odpowiedziała na wszystkie ważne pytania pani Żmudy, w tym na to, czy się ciepło ubiera, nie zapomina o czapce i witaminie C. Potem wysłuchała kilku opowieści na temat rodzinnych stron, atmosfery w domu i przez moment miała wrażenie, że wszystko jest po staremu, jednak w głosie mamy nadal pobrzmiewała jakaś obca nuta, przejaw dystansu.
...i że ona taki numer wywinęła, tak?
– Mhm.
Ale co, kazała ci się wyprowadzić?
– Nie, wręcz przeciwnie. Sama chcę im się usunąć z drogi. Wiesz, dziwnie by mi było.
No dobrze, ale chyba nie musisz tego robić na już, prawda? Chyba wytrzymałabyś jakiś czas z tym całym Krystianem w mieszkaniu?
Zosia westchnęła.
– Niby tak... ale... nie wiem, może potrzebuję tej zmiany? – Zamilkła na chwilę, przygryzając wargę. – Zresztą być może będę musiała pójść za twoją radą, bo w Lubinie jak na złość brak dobrych ofert.
Zawsze możesz wrócić do Katowic... – odparła mama pół żartem, pół serio.
Zośka zaśmiała się serdecznie.
Mimo ostatniego dziwnego zachowania rodziców, myśl o powrocie do domu wydała jej się bardzo przyjemna. Ale to oznaczałoby rzucenie pracy i dłuższe podróże na uczelnię w weekendy. Rozważała tę opcję na „po egzaminach”, czyli kiedy będzie w pełni wykwalifikowana i zmiana pracy nie będzie się wiązać z nieścisłościami w dokumentach.
– Chciałabym – odparła – ale póki co – wiesz, że nie mogę. Mam tylko nadzieję, że za kilka dni zobaczę cudowną ofertę i będę mogła wreszcie się wynieść. Może dobudują w Lubinie kilka bloków? – Zaśmiały się obydwie, a młodsza Żmuda zerknęła na zegarek. – Dobra, mamo, muszę kończyć. Czeka mnie ostatni obchód i kończę zmianę. Zadzwonię, jak coś się zmieni, dobrze? Ucałuj ode mnie tatę. Pa.
W tym samym niemal momencie, w którym Zośka dotknęła czerwonej słuchawki, rozległo się ciche kliknięcie drzwi gabinetu. Zosia odwróciła się na pięcie i znowu zobaczyła twarz Grzegorza, ewidentnie czymś zaaferowanego.
– Nie chciałem podsłuchiwać, ale zostawiłem tu portfel – wskazał palcem na skórzaną portmonetkę na blacie – i usłyszałem przypadkiem, że szuka pani mieszkania. Tak się składa, że mój współlokator po raz kolejny zmienił pomysł na swoje życie i mam wolny pokój. Może to brzmi jak wariactwo, ale byłbym skłonny go pani oddać.
Zosia patrzyła na Grzegorza z niekrytym zdumieniem. Wpatrywała się w niego otwartymi szeroko oczami, nie będąc w stanie wydusić z siebie nawet słowa, przez co jej rozmówca zaczynał się peszyć, niepewien, co to wszystko ma oznaczać.
– Jest... jest pan pewien, że znajdzie się dla mnie miejsce? – wydusiła w końcu słabym głosem.
Mężczyzna potrząsnął ochoczo głową, starając się zdusić uśmiech w jednym z kącików ust.
– Przełożę tylko kilka gratów do piwnicy. To nic specjalnego, ale przynajmniej mieszkam niedaleko stąd. Autobusem z dziesięć minut. Czwarte piętro. Cywilizowany blok. Nie zażądam kwoty jak za nerkę. – Zaśmiał się, próbując rozluźnić atmosferę, ale wielkie oczy Żmudy wcale nie wracały do swojego normalnego rozmiaru.
Obliczała wszystko w głowie. Jakie były szansę na podobnie korzystną ofertę w najbliższych dniach? Czuła niepokój, bo intuicja podpowiedziała jej, że co najmniej mała. Dziesięć minut stąd! To wcale nie najgorzej. W dodatku kojarzyła swojego potencjalnego współlokatora, przez co wydawał się mniej przerażający. Czas jej się kończył, a okazje trzeba łapać.
Niech stracę.
– Podobno jestem wariatką, więc... tak, ta oferta brzmi dla mnie całkiem sensownie. Możemy podpisać umowę choćby zaraz.
Grzegorz pokręcił głową.
– Proszę to przemyśleć. Nie chcę, żeby potem pani żałowała pochopnej decyzji.
Tym razem to Żmuda pokręciła głową.
– Nic z tych rzeczy. Wzięłabym nawet ruderę. Jestem zdesperowana.
– Mimo wszystko nalegam na spotkanie kontrolne. Zobaczy pani, jak mieszkam. Pracuje pani jutro?
– Tak, ale...
– Świetnie. Skoro zależy pani na czasie, mogę odebrać panią po pracy już jutro, jeśli pracuje pani w tych samych godzinach, co dzisiaj.
Zośka patrzyła na niego przez chwilę podejrzliwie, z ukosa, jakby próbując go przejrzeć. Choć rozsądek kazał jej być nieufną, ona czuła, że nie ma ochoty na racjonalizm. Tak bardzo chciała dopiąć swego, że zagłuszyła ostrzegawcze głosy w głowie.
– Proszę mi chociaż pozwolić przyjechać samej – odparła, ostrożnie dawkując sobie i towarzyszowi entuzjazm.
Grzegorz zaczął gorąco odmawiać.
– Chcę zrobić dobre wrażenie na kontrahentce. – Uśmiechnął się do niej kącikiem ust. – Proszę mi na to pozwolić.
Czy to nie dziwne? Nieprawdopodobny wręcz zbieg okoliczności. To właśnie nie dawało spokoju jej podświadomości, zachęcając do szukania dziury w całym. A jeśli jest jakimś stalkerem? – pomyślała. Zasadniczo wpadał do kliniki dość często. A teraz ten portfel... Jeśli to nie był przypadek?
Być może Krystian nie bez powodu nazwał mnie wariatką, przeszło jej przez myśl. Przyjrzała się Grzegorzowi kątem oka. Nie wyglądał na stalkera ani zboczeńca, ale to nie jest coś, co może zasugerować czyjś wygląd.
Po chwili zastanowienia Zośka wreszcie przytaknęła głową.
– W porządku. Zatem jutro punkt piętnasta w holu kliniki.
Grzegorz uśmiechnął się bardzo szeroko, wyciągając dłoń do Zośki. Ta chwyciła ją niepewnie, wciąż zaskoczona wszystkim tym, co wydarzyło się w tak krótkim czasie.
– Cieszę się, że nie uznała mnie pani za wariata – powiedział z wyraźną ulgą, puściwszy jej rękę.
– O, przeciwnie – odparła wesoło. – Uważam, że wielki z pana wariat. Ale proszę się nie przejmować, panie Wolverinie. Mówią, że tylko wariaci są coś warci.
Grzegorz uśmiechał się jeszcze przez kilka sekund, po czym skinął głową i wyszedł z szerokim „do jutra” na ustach. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Zośka musiała się z wrażenia oprzeć o blat. Boże, to kompletne wariactwo! – myślała, półświadomie dotykając się po uśmiechniętej twarzy. – Ale wygląda na to, że udane pierniki naprawdę stanowią dobrą wróżbę.


* * *

Żmuda skutecznie zasznurowała usta – mimo że wydarzenia tego dnia były na tyle istotne, że nawet jej na co dzień zamknięta natura chciała się nimi podzielić. Zośka rzadko bywała przesądna, tym razem jednak, gdy w grę wchodziła ostatnia deska ratunku, wolała – czasem wręcz wbrew rozsądkowi – nie ryzykować pod żadnym względem. W mieszkaniu ciągle słuchała argumentów za tym, żeby zostać, a w odpowiedzi bezustannie powtarzała swoje. By nie powiedzieć przypadkiem zbyt wiele i nie nastawiać się przedwcześnie na powodzenie, starała się znaleźć zajęcie dla rąk i mózgu, ale prace domowe pozwalały jej myślom odpływać, a wysiłek umysłowy spełzał na niczym, ponieważ brakowało jej koncentracji. Weronika zauważyła niewielką zmianę w zachowaniu przyjaciółki, ale stwierdziła, że to wina stresu związanego z szukaniem mieszkania – którego to stresu mogłaby sobie przecież oszczędzić. Zośka, niechętna kłamstwom, posłała jej w odpowiedzi jedynie blady uśmiech.
W pracy często zerkała na zegarek. Nie pozwoliła sobie na błędy i dekoncentrację równe wczorajszym próbom nauki – stawka była zbyt wysoka – ale na każdej przerwie folgowała sobie, uwalniając swoje myśli. Nie wiedziała do końca, co nią kieruje: strach? Podekscytowanie? Ciekawość? Nawet Gośka zapytała ją, czy wszystko w porządku, bo zachowywała się zupełnie jak nie ona. Niedługo przed końcem zmiany Żmuda zorientowała się, w czym rzecz – po prostu wcześniej nigdy tego nie robiła. Kiedy poznała Weronikę na studiach, wprowadziła się do jej mieszkania bez zbędnych oględzin – była w jeszcze większej potrzebie niż teraz. Nie wiadomo, co odegrało przy tym większą rolę: młodzieńcza naiwność i głupota czy zaufanie, które Stachurska z taką łatwością wzbudzała. Być może była to niebezpieczna mieszanka obydwu, ale fakty były takie, że żadnych oględzin wstępnych nie było. Zośka zwyczajnie pozbierała wszystkie swoje rzeczy i przywiozła je pod adres podany na pierwszym wykładzie w rogu kartki z zeszytu A4 w kratkę. Bez żadnej gwarancji.
Z wybiciem piętnastej Zosia stała w holu, tuż obok recepcji, patrząc na szklane drzwi, kompletnie ubrana na późnojesienny chłód. Nie czekała zbyt długo – może maksymalnie minutę – kiedy szyba w wejściu zamigotała, odbijając światło jarzeniówek.
Grzegorz uśmiechnął się szeroko na swojej włochatej twarzy, a po chwili uścisnął dłoń Żmudy, która odwzajemniła jego gest, rozciągając usta.
– Pani Zofio wariatko, czy jest pani gotowa na dzisiejsze oględziny? – zapytał, siląc się na powagę.
– Panie Wolverinie wariacie, nie mogłabym być bardziej przygotowana.
To powiedziawszy, odeszli z poważnymi minami, zostawiając biedną Gośkę w osłupieniu.
Grzegorz poprowadził Zośkę do swojego samochodu, rozpościerając nad nią parasol. Otworzył jej drzwi od strony pasażera, a po chwili zamknął go i sam zasiadł po stronie kierowcy. We wnętrzu pachniało sosną, panowały ład i ciepło – nie zdążyło się wychłodzić od ostatniego zgaszenia silnika. Mimo przyjemnej atmosfery, Zosia dziwnie straciła zapał. Poczuła się przytłoczona – być może koniecznością znajdowania się tak blisko przyszłego współlokatora, a być może faktem, że pozostali sam na sam, w pełni tego słowa znaczeniu. Grzegorz włączył cicho radio, pytając przy okazji, czy będzie jej przeszkadzać – Żmuda uprzejmie zaprzeczyła.
Jazda nie trwała długo – zgodnie z zapowiedzią dziesięć minut, które upłynęły w milczeniu, z cichą muzyką w tle. Zatrzymali się pod dziesięciopiętrowym blokiem, za którym zabudowania się kończyły, a zaczynał las. Grzegorz otworzył jej drzwi (niemal nie zdążył, bo sama już ciągnęła za klamkę) i zaprowadził do wejścia. Zosia posłusznie odwróciła głowę, kiedy wbijał kod do klatki. Odezwał się jednak dopiero, kiedy czekali na windę.
– Chce pani mentosa?
Zośka spojrzała na trzymane przez niego opakowanie.
– W sumie czemu nie.
Potem jeszcze jakiś czas milczeli. Grzegorz rozgadał się z momentem, w którym szczęknął zamek w drzwiach jego mieszkania.
Nie było jakieś duże; w wąskim korytarzyku znajdowało się troje drzwi kolejno do jej potencjalnego pokoju, łazienki i sypialni właściciela. Największą część zajmował salon połączony z niewielką kuchnią i jadalnią. Wnętrze było nieco surowe, ale przyjemne dla oka. W kuchni, między wiszącymi a stojącymi szafkami, ciągnęła się fototapeta – była to panorama jakiegoś miasta. Pod dużymi oknami wychodzącymi na balkon stał okrągły stolik z trzema niepasującymi do siebie krzesłami, nieco dalej na szafce prezentował się dumnie plazmowy telewizor, przed nim szklany stolik do kawy i kanapa, po której bokach zaś sadowiły się dwa fotele. Halogenowe lampy sufitowe z korytarzyka nadawały wnętrzu przytulny klimat.
– Wcale nie sprzątałem specjalnie na dzisiejszą wizytację – zakończył oprowadzanie Grzegorz lekko rozbawionym tonem.
– Och, skądże znowu, jak śmiałabym o to pana podejrzewać! – udała zaperzenie Zośka, rozglądając się po mieszkaniu.
Jej przyszły pokój był niewielki – mieścił tylko jednoosobowe łóżko, szafę, biurko i regał na książki (a chwilowo także rower, którego właściciel zarzekał się, że na dniach zniesie go do piwnicy), miał zielone ściany i małe okno, ale w mieszkaniu Weroniki Żmuda nie miała wcale większego lokum – to więc wystarczało jej w zupełności.
– Jakie zagrożenie klaustrofobią?
Zosia spojrzała na swojego przewodnika, po czym pokręciła głową.
– Zerowe.
Kiedy tylko wyszli z pomieszczenia, drzwi innego otworzyły się i wyskoczyła zza nich jak torpeda Alaska. Grzegorz jęknął coś, co brzmiało jak: Jezu, pewnie znowu spała na moim łóżku. Uradowany husky nie mógł się nacieszyć obecnością gościa przez dobrych pięć minut, po których padło pytanie:
– Chce pani kawy?
Naturalnie, Zośka musiała odmówić i poprosić o herbatę z miodem.
– O, taka, jaką sam lubię. – Żmuda uniosła brew, spoglądając na niego połowicznie podczas zabawy z Alaską. – Też nie lubię kawy.
Zosia nie kryła zdumienia.
– To dziwne, bo sprawia pan wrażenie kawoholika.
Grzegorz się skrzywił teatralnie.
– Naprawdę trudno o większą obelgę.
Żmuda uśmiechnęła się, głaszcząc mięciutkie futro Alaski.
Przygotowane trunki Grzegorz postawił na okrągłym stoliku – najwyraźniej służył za jadalny. Omówił z Zosią sprawy finansowe, po czym oboje zamilkli. Ona wpatrywała się z uwielbieniem na widok za dużym oknem, a on poszedł w jej ślady. Nie czuli jednak skrępowania, jakby cisza była dla nich równie naturalna, co mowa. Siedzieli dobry kwadrans bez słowa, bo zwyczajnie nie czuli potrzeby, by mówić. Nie czuli też potrzeby, by w związku z tym się rozstać. Ich wzajemna egzystencja nie przeszkadzała w refleksjach.
Zosia rozkoszowała się tym herbacianym przymierzem.
– Ładnie tu macie
Grzegorz przytaknął głową.
– Miło to oglądać rankiem. – Spojrzał na Alaskę, która na kanapie szarpała swoją ulubioną maskotkę. – Choć ona nieco inaczej postrzega tę okolicę.
Zośka zerknęła w jej kierunku.
– Bez kolorów?
– Nie. To po prostu pierwsze miejsce, w które udaje się rano.
Żmuda zaśmiała się z tej aluzji, ale po chwili wstała od stołu.
– Muszę się zbierać.
Grzegorz poszedł w jej ślady.
– Mogę panią chociaż odwieźć?
– Dam radę, komunikacja miejska przecież tu działa.
– Ale jest zimno, ciemno, późno i paskudnie.
– Proszę sobie nie robić kłopotu...
– To żaden kłopot.
– Kiedy ja dam radę sama!
– No wie pani, jeszcze nie jestem pewien, czy zrobiłem dobre wrażenie na kontrahentce.
Żmuda zaczęła naprędce przeliczać zyski i straty. Ciepło i transport prosto pod klatkę kontra marznięcie na przystanku i spacer do mieszkania... Zawsze pozostawała taksówka, ale kurs do domu mógłby ją sporo kosztować.
– W porządku. Czuję się przekonana.
Tym razem droga była znacznie dłuższa, ale nie dłużyła się ani trochę. Radio grało nieco senny jazz, a deszcz, który ustąpił na chwilę przed oględzinami mieszkania, znów przybrał na sile i stukał przyjemnie w szyby samochodu. Zośka czuła zmęczenie, ale było w nim coś, co sprawiało, że z ledwością powstrzymywała uśmiech. Zaczynała się coraz mocniej przekonywać o tym, że być może bardzo potrzebowała zmiany, której początków była teraz świadkiem.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że wynajem pokoju u Grzegorza będzie dobrym posunięciem. Pomijając dobre warunki lokacyjne i finansowe, towarzystwo właściciela mieszkania i jego czworonożnej kompanki wydawało się dla niej najwłaściwsze. Może po tylu latach zmęczyła ją odmienność żywiołowej Weroniki i jej przeboje miłosne? Może rzeczywiście dlatego Żmuda czuła się dobrze z myślą o przeprowadzce – bo wykluczało to konieczność oglądania kolejnej prywatnej katastrofy przyjaciółki? Tylko jaką przyjaciółkę czyniło to z Zośki?
Zmarszczyła brew, opuszczając głowę i zaczynając przyglądać się swoim dłoniom. Czuła się winna, że milczące towarzystwo ledwie poznanego Grzegorza wydawało jej się chwilowo lepsze od obecności wieloletniej przyjaciółki.
– Mam nadzieję, że nie męczy pani ten jazz? – Pogodny głos Grzegorza wyrwał ją z zamyślenia i ściągnął jej spojrzenie na jego twarzy. – Wiem, że są ludzie, których...
– Proszę się nie przejmować. – Uśmiechnęła się blado. – Jestem z tych, którzy uważają, że muzykę należy uwielbiać w każdym gatunku i formie. A jazz pasuje do dzisiejszej aury.
Znowu zapadło milczenie. Zosia zorientowała się, że lada chwila zaparkują pod jej blokiem. Nie mogła się jednak pozbyć ciężaru winy z serca, więc próbowała się jakoś usprawiedliwić faktem, że przecież nie ucieka od Stachurskiej – robi tylko miejsce na jej związek. Mimo swojego sądu o Krystianie, miała szczerą nadzieję, że to on właśnie położy kres osobistym nieszczęściom Weroniki. A może tylko próbuję zagłuszyć sumienie?
Poczuła na sobie dyskretne spojrzenie Grzegorza.
– Cóż – odezwała się, wróciwszy do nieco weselszego tonu – pragnę pana poinformować, że pańska strategia robienia wrażenia na kontrahentce okazała się skuteczna. Spodobało mi się i zamierzam zawrzeć umowę.
Auto zatrzymało się na osiedlowym parkingu. Zośka widziała stąd światło palące się w kuchni – znaczy, że Weronika wróciła z pracy.
Grzegorz, ku zaskoczeniu Zośki, był całkiem poważny.
– Jest pani pewna? Wolałabym, by zachowała pani wszelkie środki ostrożności, przemyślała sprawę.
Zosia uśmiechnęła się, patrząc przyszłemu współlokatorowi prosto w oczy.
– Pierwsze słyszę, żeby handlowiec namawiał klienta do rozmyślenia się ze współpracy. Jestem pewna swego.
Grzegorz dopiero wówczas odwzajemnił uśmiech.
– W takim razie proszę o pozwolenie na ponowne odebranie się z pracy. Pojedziemy po pani rzeczy do mieszkania – przynajmniej na razie te najbardziej podstawowe. – Widząc, że Żmuda zamierza protestować, dodał: – Inaczej Alaska się obrazi.
Wobec takich argumentów Zosia nie zamierzała oponować. Przed pożegnaniem wymienili się numerami telefonów – w razie, gdyby miały wystąpić jakieś komplikacje – a potem, gdy Grzegorz odjechał, Zośka stała jeszcze chwilę, obserwując, jak jej oddech zamienia się w parę na tle ciemnego osiedla. Znowu nie mogła pohamować uśmiechu i z takim też wróciła do swojego mieszkania.




I znowu wracam – jako ta córa marnotrawna.

Czuję się w obowiązku rzucić nieco światła na kwestię częstotliwości moich publikacji. Pewnie myślicie: „Taaa, zaraz zrzuci winę na studia/pracę/brak czasu”. Nie. Ci, co obserwują mnie na Twitterze, pewnie wiedzą (albo i niekoniecznie – zakładam, że niektórzy ignorują moje wieczne narzekanie), że odeszłam stamtąd na „urlop do odwołania” z powodów zdrowotnych. Zdrowotnych fizycznych i psychicznych, które się na siebie nakładają. A jeśli ktoś ma blokadę w głowie, to trudno pisać. Podobno pisanie ma funkcję terapeutyczną i w to nie wątpię. Problem polega na tym, że najpierw musi stopnieć pewien poziom stresu, żeby jakiekolwiek pisanie było możliwe. Nie jestem do końca pewna, czy u mnie to nastąpiło, ale postanowiłam wykorzystać nieodpartą chęć dokończenia zaczętego przed miesiącami rozdziału. Ze skutkiem pozytywnym

Ale pisząc ten rozdział czułam się, jakbym podeszła do lustra, spodziewając się zobaczyć w nim siebie, a jednak zobaczyłam kogoś innego. Wydaje mi się, że Zośka jest tu inna. Że mój styl jest głupi i chaotyczny. Obym się myliła.

Jeśli ktoś byłby zainteresowany, informuję, że mam jeszcze opowiadanie o skokach narciarskich, tzw. „Tośków 2”, czyli Bez-sennych. Nie obiecuję, że i tam się coś pojawi, ale może warto zajrzeć?


Czy ktoś tutaj jeszcze jest? A jeśli jest, co sądzi o tym rozdziale?


PS Nadal przypominam o ankiecie na samym dole!

3 komentarze:

  1. Roztopiłaś mi serduszko. Brak mi słów 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem i ja! Trochę późno, ale najlepiej czyta się wieczorami, bo wtedy łatwiej zebrać myśli,
    Będę szczera, wyraźnie widać, że ten rozdział sprawił ci dużo problemów i próbowałaś to skończyć nieco na siłę. Nie chodzi mi oczywiście o to, że tekst jest kiepski, ale odniosłam wrażenie, że momentami te wszystkie opisy są nieco na wyrost, bo nie miałaś czym zapełnić pliku.
    Odnosząc się do treści. W życiu każdego z nas przychodzi w końcu pora na to, aby coś zmienić i myślę, że Zośka ma takie same prawo do zmian związanych z mieszkaniem, jak i Weronika do zamieszkania z Krystianem. Żadna z nich nie powinna czuć się z tego powodu winna. A Grzesiek w swoim działaniu jest tak słodko nieogarnięty, że czasami chciałoby się go przytulić. Niemniej jednak ja bym z nim nie zamieszkała :p
    Komentarz trochę bez sensu, ale pora dość późna, a perspektywa pobudki o 7 wcale nie poprawia humoru. Pozdrawiam i życzę powodzenia w powrocie do zdrowia. A jeśli ktoś ci kiedyś powiedział, że pisanie pozwala wyzbyć się negatywnych emocji to mogę ci powiedzieć, że nie miał racji. Ani trochę. Rozumiem twój kryzys, bo też go mam i niestety negatywne emocje wcale nie wpłynęły dobrze na moje chęci do pisania, chyba nawet bardziej zaszkodziły. Dlatego powinnaś trochę wyluzować i wrócić, gdy uznasz, że jesteś na to gotowa.
    (jeśli pojawiły się jakieś błędy to przepraszam. Najzwyczajniej w świecie ich nie zauważyłam)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, czyli jednak spełniło się to, co właściwie wykluczałam - Zosia się wyprowadza. Z tym, że rzeczywiście nie została wyrzucona, a sama tak zdecydowała. Rozumiem to. Nie byłoby komfortową sytuacją mieszkać w trójkę, zważając na stosunki Zosi i Krystiana. Choć właściwie teraz też będzie mieszkać w trójkę - tej wielkości pies to lokator, którego obecności nie można przeoczyć ;)
    Jasne, że zarówno propozycja Grześka, jak i zaakceptowanie jej przez Zośkę są szalone, ale są to zabiegi czasem niezbędne do tego, by ruszyć z wątkiem. A zresztą jeśli ktoś na przykład wierzy w przeznaczenie, może to sobie zupełnie łatwo wytłumaczyć po swojemu :)
    Ciekawa jestem tych pierwszych dni wspólnego mieszkania Zosi i Grześka, bo, jakby nie było, są dla siebie właściwie zupełnie obcymi ludźmi. I zdaje się, że wreszcie wyda się, że Grzesiek jest siatkarzem XD Ma jednak dość niestandardowe godziny pracy oraz strój służbowy, Zosia będzie musiała to zauważyć ;P
    buziak! :*

    OdpowiedzUsuń