–
Przecież nie musisz tego robić.
Zosia
pociągnęła łyk herbaty z kubka, nie odrywając oczu od ekranu
laptopa. Siedziała w kuchni, w której było tak przyjemnie ciepło
i pachniało „próbnymi” piernikami świątecznymi w wykonaniu
Weroniki. W takich warunkach praca była zwyczajnie łatwiejsza.
–
Wiem. Ale chcę – odparła Żmuda, dzielnie przewijając stronę.
Tak
naprawdę mówiła to trochę na wyrost. Nie była przygotowana na
tak gwałtowną zmianę w swoim życiu i potrzebowała czasu, żeby
oswoić się z nową sytuacją. Problem polegał na tym, że sama
ściągnęła na siebie jeszcze większy stres, narzucając sobie
krótki czas na to, żeby zrewolucjonizować swoje życie.
Krystian
miał się wprowadzić już za tydzień, a ona nie chciała być
świadkiem jego przenosin.
Bynajmniej
nie chodziło o to, że go nie lubiła; w zasadzie miała do niego
mocno obojętny stosunek. Rzecz polegała na tym, że gdyby
postanowiła zostać, jej ulubiona samotność byłaby w jakiś
sposób jednocześnie tłamszona i eksponowana; Zośka czułaby się
jak wykluczone terytorium wewnątrzpaństwowe, teoretycznie
autonomiczne, a jednak w jakiś sposób zależne od obszarów
ościennych. Czułaby się jeszcze bardziej „piątym kołem u
wozu”, pozostawiona sama sobie na świecie, przy równoczesnej
konieczności przebywania wśród innych ludzi. Zosia nie chciała
być częścią takiego układu. Poza tym nie miała ochoty stać w
epicentrum huraganu, jaki niewątpliwie wywołałoby „docieranie
się” Majchera i Stachurskiej.
Naturalnie,
nie obyło się bez szeregu dyskusji i zapewnień ze strony Werki, że
Zosia nie będzie przeszkadzać, że ona ma pierwszeństwo, bo
mieszka tu dłużej, że to niepotrzebna fatyga, przecież nikt jej
nie wyrzuca, a i bez niej nie będzie tu już tak samo. Zosia na
wszystkie te argumenty pozostawała głucha. Podjętej decyzji nie
zamierzała zmieniać, dlatego od kilku dni, kiedy nie pracowała ani
się nie uczyła, namiętnie przeglądała strony z ofertami mieszkań
do wynajęcia.
Mimo
samotniczej natury, Żmuda poczuła, że ta świadomość
opuszczenia, absolutnej samoobecności, zamiast ją pocieszać,
wywołuje w niej pewną melancholię. Nie było to jakieś
przytłaczające uczucie, ale wystarczyło, żeby obudzić w Zośce
coś na kształt małej paniki i zaniepokojenia. Jakby zmiana miejsca
zamieszkania nie była jedyną zmianą nadciągającą w jej życiu.
–
I pamiętaj, że nie musisz się spieszyć – dodała Weronika,
wycierając umyte po cieście miski.
–
Pamiętam, pamiętam.
Ale
Zosia bynajmniej nie zamierzała przedłużać pobytu w mieszkaniu
przyjaciółki. Problem jednak tkwił w tym, że wolnych mieszkań,
jak na złość, brakowało na tamten moment w Lubinie. Jeśli
pojawiały się sensowne oferty, okazywało się, że mieszkanie
znajduje się zbyt daleko od jej miejsca pracy. Rozpatrywała nawet
wynajmowanie pokoju, ale średnio zachęcał ją fakt, że większość
takich mieszkań zasiedlana była przez studentów. Zośka czuła się
więc nieco w potrzasku.
Weronika
opuściła kuchnię na czas pobytu pierników w piekarniku i Żmuda
została sam na sam z myślami.
Być
może Zosiowy pośpiech wynikał też z braku chęci patrzenia, jak
jej przyjaciółka popełnia błąd. Mówisz, jakbym miała
szesnaście lat. Oczywiście, że znam ryzyko. Chodzi o to, że
jestem gotowa je podjąć – powiedziała jej Stachurska parę
dni temu. Zosia była niemal pewna, że Stachurska ani trochę nie
wiedziała, na co się pisze. Zwyczajnie poszła za kolejnym porywem
serca. Tym razem jednak mógł on się nie skończyć wyłącznie na
złamanym sercu i utracie wiary w miłość, ale i na
finansowo-biurokratycznym krachu. Poza tym jest coś o wiele
boleśniejszego w patrzeniu, jak droga nam osoba pakuje rzeczy i
opuszcza miejsce, w którym tworzyło się tyle wspomnień.
Przeraźliwe
pikanie alarmu piekarnika wyrwało Zośkę z refleksji. Chwilę
później Weronika wpadła do kuchni jak burza, wyjmując blachę z
próbnymi piernikami. Cudowny korzenny zapach rozszedł się w mig po
mieszkaniu. Zosia wpatrywała się w plecy przyjaciółki, czekając
na werdykt.
–
Wow – odezwała się pełnym zdumienia głosem Stachurska. –
Pierwszy raz w życiu naprawdę wyszły mi próbne pierniki. Jestem w
szoku.
Zośka
uśmiechnęła się na myśl o przyjemnej przekąsce do notatek i
miała nadzieję, że była to dobra przepowiednia na nadchodzący
czas.
Listopad
rozpoczął się pod znakiem hektolitrów deszczu i wielu kilometrów
nieplanowanych lodowisk. Gdy wstawało się o szóstej, za oknami
panowała nocna ciemność, tak skutecznie zniechęcająca do wyjścia
z łóżka. Chodniki błyszczały od zamrożonej wody, odbijając
ponure światło zimnych ulicznych lamp. Wzdłuż ulic ciągnęły
się rzędy czarnych, nagich drzew. Oddech zamieniał się w gęstą,
smolistą niemal parę. Pod zimowymi już płaszczami drżały
tracące prędko ciepło ciała, wszystkie ręce wciśnięte były
głęboko w kieszenie. Zośka w tym samym stylu przemierzała ulice
listopadowego Lubina z twarzą schowaną w grubym, wełnianym
szaliku, z czapką naciągniętą na uszy do granic możliwości i
zmęczeniem wyzierającym z podkrążonych oczu. Uchodziły z niej w
postaci pary z ust resztki wypitej do śniadania herbaty.
Potrzebowała chociaż tygodnia bez kliniki i studiów. Kochała to,
co robiła, ale od wszystkiego trzeba czasem odpocząć. Ale teraz, w
obliczu tak gwałtownych zmian, urlop nie wchodził w grę. Zośka
potrzebowała na gwałt pieniędzy, i to najlepiej w sporych kwotach,
żeby wreszcie zażegnać kryzys, jaki wywołała u niej nowa
sytuacja.
Jeszcze
nie zaczęła dnia, a tak bardzo pragnęła, żeby się skończył.
Pragnęła wypocząć. Z dala od stresu, z dala od obowiązków. Na
tydzień choćby zanurzyć się w ciepłej beztrosce.
Westchnęła
i pchnęła szklane drzwi kliniki. W holu przywitała Julię,
zmienniczkę Gośki, i skierowała się do dyżurki, by tam wskoczyć
w ciemnozielony uniform. Zaraz po zdjęciu płaszcza poczuła, jak
ten wibruje, więc prędko obmacała kieszenie w poszukiwaniu
telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się znów jeden z tych natrętnie
dzwoniących numerów. Zosia, półprzytomna i nieco poirytowana,
dotknęła zielonej słuchawki.
–
Halo?
Do
jej ucha dotarł przeraźliwy szum, jakby bardzo mocny wiatr siłą
próbował się wedrzeć do słuchawki. Zośka skrzywiła się i
oddaliła nieco telefon od ucha.
–
Halo?! Kto tam?!
Usłyszała
jeszcze kilka sekund szumu, po czym połączenie się zakończyło.
Żmuda pokręciła głową i zaczęła rozważać opcję zablokowania
natrętnych żartownisiów.
Życie
zdawało się jednak sprzyjać tamtego dnia Zosi, bo zmiana okazała
się nad wyraz przyjemna; koło południa wyszło nieco dawno
niewidzianego słońca, ruch był umiarkowany, na tyle mały, by nie
wywoływać dodatkowego stresu. W dodatku Julia przyniosła pączki
na osłodę pracy, więc już na pewno nie można było nazwać tej
dniówki nieudaną.
Na
pół godziny przed końcem zmiany, gdy Żmuda porządkowała nieco
gabinet, do drzwi zapukała postać, którą tym razem szybko
skojarzyła. Zwłaszcza że po chwili pojawiła się druga, która
ucieszyła się na widok Zośki, wymachując ogonem i poszczekując.
–
O, pan Wolverine. – Na twarz postawnego, włochatego mężczyzny
wpełznął szeroki uśmiech. – Dzień dobry.
–
Pani szynszyla Zośka, dzień dobry – odparł, po czym zaśmiał
się cicho. – My na ostatnią kontrolę w tym roku.
Zosia
przytaknęła głową, po czym rozłożyła jednorazową matę na
metalowym stole, który następnie poklepała, patrząc Alasce w
oczy.
–
Wskakuj, młoda damo.
Właściciel
podniósł i położył husky’ego na stole, a po chwili odwiesił
swój płaszcz i odłożył coś na blat. Zośce ponownie
zaimponowała siła jego mięśni. Ukradkiem spojrzała na jego
umięśnione ramiona, tak dobrze widoczne spod czarnego t-shirta.
Było w nich dla niej coś monstrualnego, podobnie jak w dziwnie
dobrze wyrzeźbionej, a przy tym krępej budowie ciała mężczyzny.
Wówczas przypomniało jej się, że podczas ostatniego spotkania
wymienił swoje imię – Grzegorz.
Kolejne
minuty poświęciła na milczące badanie ciała pacjentki, która
niemal bez ruchu leżała na stole, pozwalając Zośce na wszelkie
manewry. Przy próbie zajrzenia do pyska Alaska zaczynała lizać
swoją panią weterynarz po rękach, czym wywołała ogólne
rozbawienie. Po tych działaniach Żmuda mogła z całą
odpowiedzialnością oznajmić:
–
Suczka jest zdrowa jak ryba. Jeśli „po drodze” nic się nie
wydarzy, do końca roku już się nie zobaczymy. – Spojrzała z
uśmiechem na Alaskę z wywieszonym jęzorem. – Nad czym trochę
ubolewam.
Mężczyzna
przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
–
Proszę więc tylko, żeby w przyszłym roku pamiętał pan o
szczepieniach.
Grzegorz
przytaknął głową. Zosia odwróciła się, by zdjąć i wyrzucić
rękawiczki, zaś on zdjął swoją czworonożną towarzyszkę, która
podbiegła do Żmudy, domagając się pieszczot. Zośka nie byłaby
sobą, gdyby ich jej nie ofiarowała. Wyszeptała przy okazji kilka
słów pożegnania do włochatego ucha swojej przyjaciółki i wstała
z kucek. Spojrzała Grzegorzowi prosto w oczy i wyciągnęła dłoń,
którą złapał.
–
Życzę zdrowia. Obyśmy się już nie spotkali.
Mężczyzna
uśmiechnął się blado.
–
Oby. Dziękuję za wszystko. Do widzenia.
Gdy
pacjenci wyszli, a żadni nowi ich nie zastępowali przez dłuższą
chwilę, Zośce przypomniało się, kto jeszcze nic nie wiedział o
jej trudnym położeniu. Nie bez zawahania wybrała numer do swojej
mamy.
Minęło
trochę czasu, nim odpowiedziała na wszystkie ważne pytania pani
Żmudy, w tym na to, czy się ciepło ubiera, nie zapomina o czapce i
witaminie C. Potem wysłuchała kilku opowieści na temat rodzinnych
stron, atmosfery w domu i przez moment miała wrażenie, że wszystko
jest po staremu, jednak w głosie mamy nadal pobrzmiewała jakaś
obca nuta, przejaw dystansu.
–
...i że ona taki numer wywinęła, tak?
–
Mhm.
–
Ale co, kazała ci się wyprowadzić?
–
Nie, wręcz przeciwnie. Sama chcę im się usunąć z drogi. Wiesz,
dziwnie by mi było.
–
No dobrze, ale chyba nie musisz tego robić na już, prawda? Chyba
wytrzymałabyś jakiś czas z tym całym Krystianem w mieszkaniu?
Zosia
westchnęła.
–
Niby tak... ale... nie wiem, może potrzebuję tej zmiany? –
Zamilkła na chwilę, przygryzając wargę. – Zresztą być może
będę musiała pójść za twoją radą, bo w Lubinie jak na złość
brak dobrych ofert.
–
Zawsze możesz wrócić do Katowic... – odparła mama pół
żartem, pół serio.
Zośka
zaśmiała się serdecznie.
Mimo
ostatniego dziwnego zachowania rodziców, myśl o powrocie do domu
wydała jej się bardzo przyjemna. Ale to oznaczałoby rzucenie pracy
i dłuższe podróże na uczelnię w weekendy. Rozważała tę opcję
na „po egzaminach”, czyli kiedy będzie w pełni wykwalifikowana
i zmiana pracy nie będzie się wiązać z nieścisłościami w
dokumentach.
–
Chciałabym – odparła – ale póki co – wiesz, że nie mogę.
Mam tylko nadzieję, że za kilka dni zobaczę cudowną ofertę i
będę mogła wreszcie się wynieść. Może dobudują w Lubinie
kilka bloków? – Zaśmiały się obydwie, a młodsza Żmuda
zerknęła na zegarek. – Dobra, mamo, muszę kończyć. Czeka mnie
ostatni obchód i kończę zmianę. Zadzwonię, jak coś się zmieni,
dobrze? Ucałuj ode mnie tatę. Pa.
W
tym samym niemal momencie, w którym Zośka dotknęła czerwonej
słuchawki, rozległo się ciche kliknięcie drzwi gabinetu. Zosia
odwróciła się na pięcie i znowu zobaczyła twarz Grzegorza,
ewidentnie czymś zaaferowanego.
–
Nie chciałem podsłuchiwać, ale zostawiłem tu portfel – wskazał
palcem na skórzaną portmonetkę na blacie – i usłyszałem
przypadkiem, że szuka pani mieszkania. Tak się składa, że mój
współlokator po raz kolejny zmienił pomysł na swoje życie i mam
wolny pokój. Może to brzmi jak wariactwo, ale byłbym skłonny go
pani oddać.
Zosia
patrzyła na Grzegorza z niekrytym zdumieniem. Wpatrywała się w
niego otwartymi szeroko oczami, nie będąc w stanie wydusić z
siebie nawet słowa, przez co jej rozmówca zaczynał się peszyć,
niepewien, co to wszystko ma oznaczać.
–
Jest... jest pan pewien, że znajdzie się dla mnie miejsce? –
wydusiła w końcu słabym głosem.
Mężczyzna
potrząsnął ochoczo głową, starając się zdusić uśmiech w
jednym z kącików ust.
–
Przełożę tylko kilka gratów do piwnicy. To nic specjalnego, ale
przynajmniej mieszkam niedaleko stąd. Autobusem z dziesięć minut.
Czwarte piętro. Cywilizowany blok. Nie zażądam kwoty jak za nerkę.
– Zaśmiał się, próbując rozluźnić atmosferę, ale wielkie
oczy Żmudy wcale nie wracały do swojego normalnego rozmiaru.
Obliczała
wszystko w głowie. Jakie były szansę na podobnie korzystną ofertę
w najbliższych dniach? Czuła niepokój, bo intuicja podpowiedziała
jej, że co najmniej mała. Dziesięć minut stąd! To wcale nie
najgorzej. W dodatku kojarzyła swojego potencjalnego współlokatora,
przez co wydawał się mniej przerażający. Czas jej się kończył,
a okazje trzeba łapać.
Niech
stracę.
–
Podobno jestem wariatką, więc... tak, ta oferta brzmi dla mnie
całkiem sensownie. Możemy podpisać umowę choćby zaraz.
Grzegorz
pokręcił głową.
–
Proszę to przemyśleć. Nie chcę, żeby potem pani żałowała
pochopnej decyzji.
Tym
razem to Żmuda pokręciła głową.
–
Nic z tych rzeczy. Wzięłabym nawet ruderę. Jestem zdesperowana.
–
Mimo wszystko nalegam na spotkanie kontrolne. Zobaczy pani, jak
mieszkam. Pracuje pani jutro?
–
Tak, ale...
–
Świetnie. Skoro zależy pani na czasie, mogę odebrać panią po
pracy już jutro, jeśli pracuje pani w tych samych godzinach, co
dzisiaj.
Zośka
patrzyła na niego przez chwilę podejrzliwie, z ukosa, jakby
próbując go przejrzeć. Choć rozsądek kazał jej być nieufną,
ona czuła, że nie ma ochoty na racjonalizm. Tak bardzo chciała
dopiąć swego, że zagłuszyła ostrzegawcze głosy w głowie.
–
Proszę mi chociaż pozwolić przyjechać samej – odparła,
ostrożnie dawkując sobie i towarzyszowi entuzjazm.
Grzegorz
zaczął gorąco odmawiać.
–
Chcę zrobić dobre wrażenie na kontrahentce. – Uśmiechnął się
do niej kącikiem ust. – Proszę mi na to pozwolić.
Czy
to nie dziwne? Nieprawdopodobny wręcz zbieg okoliczności. To
właśnie nie dawało spokoju jej podświadomości, zachęcając do
szukania dziury w całym. A jeśli jest jakimś stalkerem? –
pomyślała. Zasadniczo wpadał do kliniki dość często. A teraz
ten portfel... Jeśli to nie był przypadek?
Być
może Krystian nie bez powodu nazwał mnie wariatką, przeszło
jej przez myśl. Przyjrzała się Grzegorzowi kątem oka. Nie
wyglądał na stalkera ani zboczeńca, ale to nie jest coś, co może
zasugerować czyjś wygląd.
Po
chwili zastanowienia Zośka wreszcie przytaknęła głową.
–
W porządku. Zatem jutro punkt piętnasta w holu kliniki.
Grzegorz
uśmiechnął się bardzo szeroko, wyciągając dłoń do Zośki. Ta
chwyciła ją niepewnie, wciąż zaskoczona wszystkim tym, co
wydarzyło się w tak krótkim czasie.
–
Cieszę się, że nie uznała mnie pani za wariata – powiedział z
wyraźną ulgą, puściwszy jej rękę.
–
O, przeciwnie – odparła wesoło. – Uważam, że wielki z pana
wariat. Ale proszę się nie przejmować, panie Wolverinie. Mówią,
że tylko wariaci są coś warci.
Grzegorz
uśmiechał się jeszcze przez kilka sekund, po czym skinął głową
i wyszedł z szerokim „do jutra” na ustach. Gdy zamknęły się
za nim drzwi, Zośka musiała się z wrażenia oprzeć o blat. Boże,
to kompletne wariactwo! – myślała, półświadomie dotykając
się po uśmiechniętej twarzy. – Ale wygląda na to, że udane
pierniki naprawdę stanowią dobrą wróżbę.
* * *
Żmuda
skutecznie zasznurowała usta – mimo że wydarzenia tego dnia były
na tyle istotne, że nawet jej na co dzień zamknięta natura chciała
się nimi podzielić. Zośka rzadko bywała przesądna, tym razem
jednak, gdy w grę wchodziła ostatnia deska ratunku, wolała –
czasem wręcz wbrew rozsądkowi – nie ryzykować pod żadnym
względem. W mieszkaniu ciągle słuchała argumentów za tym, żeby
zostać, a w odpowiedzi bezustannie powtarzała swoje. By nie
powiedzieć przypadkiem zbyt wiele i nie nastawiać się
przedwcześnie na powodzenie, starała się znaleźć zajęcie dla
rąk i mózgu, ale prace domowe pozwalały jej myślom odpływać, a
wysiłek umysłowy spełzał na niczym, ponieważ brakowało jej
koncentracji. Weronika zauważyła niewielką zmianę w zachowaniu
przyjaciółki, ale stwierdziła, że to wina stresu związanego z
szukaniem mieszkania – którego to stresu mogłaby sobie przecież
oszczędzić. Zośka, niechętna kłamstwom, posłała jej w
odpowiedzi jedynie blady uśmiech.
W
pracy często zerkała na zegarek. Nie pozwoliła sobie na błędy i
dekoncentrację równe wczorajszym próbom nauki – stawka była
zbyt wysoka – ale na każdej przerwie folgowała sobie, uwalniając
swoje myśli. Nie wiedziała do końca, co nią kieruje: strach?
Podekscytowanie? Ciekawość? Nawet Gośka zapytała ją, czy
wszystko w porządku, bo zachowywała się zupełnie jak nie ona.
Niedługo przed końcem zmiany Żmuda zorientowała się, w czym
rzecz – po prostu wcześniej nigdy tego nie robiła. Kiedy poznała
Weronikę na studiach, wprowadziła się do jej mieszkania bez
zbędnych oględzin – była w jeszcze większej potrzebie niż
teraz. Nie wiadomo, co odegrało przy tym większą rolę:
młodzieńcza naiwność i głupota czy zaufanie, które Stachurska z
taką łatwością wzbudzała. Być może była to niebezpieczna
mieszanka obydwu, ale fakty były takie, że żadnych oględzin
wstępnych nie było. Zośka zwyczajnie pozbierała wszystkie swoje
rzeczy i przywiozła je pod adres podany na pierwszym wykładzie w
rogu kartki z zeszytu A4 w kratkę. Bez żadnej gwarancji.
Z
wybiciem piętnastej Zosia stała w holu, tuż obok recepcji, patrząc
na szklane drzwi, kompletnie ubrana na późnojesienny chłód. Nie
czekała zbyt długo – może maksymalnie minutę – kiedy szyba w
wejściu zamigotała, odbijając światło jarzeniówek.
Grzegorz
uśmiechnął się szeroko na swojej włochatej twarzy, a po chwili
uścisnął dłoń Żmudy, która odwzajemniła jego gest,
rozciągając usta.
–
Pani Zofio wariatko, czy jest pani gotowa na dzisiejsze oględziny? –
zapytał, siląc się na powagę.
–
Panie Wolverinie wariacie, nie mogłabym być bardziej przygotowana.
To
powiedziawszy, odeszli z poważnymi minami, zostawiając biedną
Gośkę w osłupieniu.
Grzegorz
poprowadził Zośkę do swojego samochodu, rozpościerając nad nią
parasol. Otworzył jej drzwi od strony pasażera, a po chwili zamknął
go i sam zasiadł po stronie kierowcy. We wnętrzu pachniało sosną,
panowały ład i ciepło – nie zdążyło się wychłodzić od
ostatniego zgaszenia silnika. Mimo przyjemnej atmosfery, Zosia
dziwnie straciła zapał. Poczuła się przytłoczona – być może
koniecznością znajdowania się tak blisko przyszłego
współlokatora, a być może faktem, że pozostali sam na sam, w
pełni tego słowa znaczeniu. Grzegorz włączył cicho radio,
pytając przy okazji, czy będzie jej przeszkadzać – Żmuda
uprzejmie zaprzeczyła.
Jazda
nie trwała długo – zgodnie z zapowiedzią dziesięć minut, które
upłynęły w milczeniu, z cichą muzyką w tle. Zatrzymali się pod
dziesięciopiętrowym blokiem, za którym zabudowania się kończyły,
a zaczynał las. Grzegorz otworzył jej drzwi (niemal nie zdążył,
bo sama już ciągnęła za klamkę) i zaprowadził do wejścia.
Zosia posłusznie odwróciła głowę, kiedy wbijał kod do klatki.
Odezwał się jednak dopiero, kiedy czekali na windę.
–
Chce pani mentosa?
Zośka
spojrzała na trzymane przez niego opakowanie.
–
W sumie czemu nie.
Potem
jeszcze jakiś czas milczeli. Grzegorz rozgadał się z momentem, w
którym szczęknął zamek w drzwiach jego mieszkania.
Nie
było jakieś duże; w wąskim korytarzyku znajdowało się troje
drzwi kolejno do jej potencjalnego pokoju, łazienki i sypialni
właściciela. Największą część zajmował salon połączony z
niewielką kuchnią i jadalnią. Wnętrze było nieco surowe, ale
przyjemne dla oka. W kuchni, między wiszącymi a stojącymi
szafkami, ciągnęła się fototapeta – była to panorama jakiegoś
miasta. Pod dużymi oknami wychodzącymi na balkon stał okrągły
stolik z trzema niepasującymi do siebie krzesłami, nieco dalej na
szafce prezentował się dumnie plazmowy telewizor, przed nim szklany
stolik do kawy i kanapa, po której bokach zaś sadowiły się dwa
fotele. Halogenowe lampy sufitowe z korytarzyka nadawały wnętrzu
przytulny klimat.
–
Wcale nie sprzątałem specjalnie na dzisiejszą wizytację –
zakończył oprowadzanie Grzegorz lekko rozbawionym tonem.
–
Och, skądże znowu, jak śmiałabym o to pana podejrzewać! –
udała zaperzenie Zośka, rozglądając się po mieszkaniu.
Jej
przyszły pokój był niewielki – mieścił tylko jednoosobowe
łóżko, szafę, biurko i regał na książki (a chwilowo także
rower, którego właściciel zarzekał się, że na dniach zniesie go
do piwnicy), miał zielone ściany i małe okno, ale w mieszkaniu
Weroniki Żmuda nie miała wcale większego lokum – to więc
wystarczało jej w zupełności.
–
Jakie zagrożenie klaustrofobią?
Zosia
spojrzała na swojego przewodnika, po czym pokręciła głową.
–
Zerowe.
Kiedy
tylko wyszli z pomieszczenia, drzwi innego otworzyły się i
wyskoczyła zza nich jak torpeda Alaska. Grzegorz jęknął coś, co
brzmiało jak: Jezu, pewnie znowu spała na moim łóżku.
Uradowany husky nie mógł się nacieszyć obecnością gościa przez
dobrych pięć minut, po których padło pytanie:
–
Chce pani kawy?
Naturalnie,
Zośka musiała odmówić i poprosić o herbatę z miodem.
–
O, taka, jaką sam lubię. – Żmuda uniosła brew, spoglądając na
niego połowicznie podczas zabawy z Alaską. – Też nie lubię
kawy.
Zosia
nie kryła zdumienia.
–
To dziwne, bo sprawia pan wrażenie kawoholika.
Grzegorz
się skrzywił teatralnie.
–
Naprawdę trudno o większą obelgę.
Żmuda
uśmiechnęła się, głaszcząc mięciutkie futro Alaski.
Przygotowane
trunki Grzegorz postawił na okrągłym stoliku – najwyraźniej
służył za jadalny. Omówił z Zosią sprawy finansowe, po czym
oboje zamilkli. Ona wpatrywała się z uwielbieniem na widok za dużym
oknem, a on poszedł w jej ślady. Nie czuli jednak skrępowania,
jakby cisza była dla nich równie naturalna, co mowa. Siedzieli
dobry kwadrans bez słowa, bo zwyczajnie nie czuli potrzeby, by
mówić. Nie czuli też potrzeby, by w związku z tym się rozstać.
Ich wzajemna egzystencja nie przeszkadzała w refleksjach.
Zosia
rozkoszowała się tym herbacianym przymierzem.
–
Ładnie tu macie
Grzegorz
przytaknął głową.
–
Miło to oglądać rankiem. – Spojrzał na Alaskę, która na
kanapie szarpała swoją ulubioną maskotkę. – Choć ona nieco
inaczej postrzega tę okolicę.
Zośka
zerknęła w jej kierunku.
–
Bez kolorów?
–
Nie. To po prostu pierwsze miejsce, w które udaje się rano.
Żmuda
zaśmiała się z tej aluzji, ale po chwili wstała od stołu.
–
Muszę się zbierać.
Grzegorz
poszedł w jej ślady.
–
Mogę panią chociaż odwieźć?
–
Dam radę, komunikacja miejska przecież tu działa.
–
Ale jest zimno, ciemno, późno i paskudnie.
–
Proszę sobie nie robić kłopotu...
–
To żaden kłopot.
–
Kiedy ja dam radę sama!
–
No wie pani, jeszcze nie jestem pewien, czy zrobiłem dobre wrażenie
na kontrahentce.
Żmuda
zaczęła naprędce przeliczać zyski i straty. Ciepło i transport
prosto pod klatkę kontra marznięcie na przystanku i spacer do
mieszkania... Zawsze pozostawała taksówka, ale kurs do domu mógłby
ją sporo kosztować.
–
W porządku. Czuję się przekonana.
Tym
razem droga była znacznie dłuższa, ale nie dłużyła się ani
trochę. Radio grało nieco senny jazz, a deszcz, który ustąpił na
chwilę przed oględzinami mieszkania, znów przybrał na sile i
stukał przyjemnie w szyby samochodu. Zośka czuła zmęczenie, ale
było w nim coś, co sprawiało, że z ledwością powstrzymywała
uśmiech. Zaczynała się coraz mocniej przekonywać o tym, że być
może bardzo potrzebowała zmiany, której początków była teraz
świadkiem.
Nie
miała najmniejszych wątpliwości, że wynajem pokoju u Grzegorza
będzie dobrym posunięciem. Pomijając dobre warunki lokacyjne i
finansowe, towarzystwo właściciela mieszkania i jego czworonożnej
kompanki wydawało się dla niej najwłaściwsze. Może po tylu
latach zmęczyła ją odmienność żywiołowej Weroniki i jej
przeboje miłosne? Może rzeczywiście dlatego Żmuda czuła
się dobrze z myślą o przeprowadzce – bo wykluczało to
konieczność oglądania kolejnej prywatnej katastrofy przyjaciółki?
Tylko jaką przyjaciółkę czyniło to z Zośki?
Zmarszczyła
brew, opuszczając głowę i zaczynając przyglądać się swoim
dłoniom. Czuła się winna, że milczące towarzystwo ledwie
poznanego Grzegorza wydawało jej się chwilowo lepsze od obecności
wieloletniej przyjaciółki.
–
Mam nadzieję, że nie męczy pani ten jazz? – Pogodny głos
Grzegorza wyrwał ją z zamyślenia i ściągnął jej spojrzenie na
jego twarzy. – Wiem, że są ludzie, których...
–
Proszę się nie przejmować. – Uśmiechnęła się blado. –
Jestem z tych, którzy uważają, że muzykę należy uwielbiać w
każdym gatunku i formie. A jazz pasuje do dzisiejszej aury.
Znowu
zapadło milczenie. Zosia zorientowała się, że lada chwila
zaparkują pod jej blokiem. Nie mogła się jednak pozbyć ciężaru
winy z serca, więc próbowała się jakoś usprawiedliwić faktem,
że przecież nie ucieka od Stachurskiej – robi tylko miejsce na
jej związek. Mimo swojego sądu o Krystianie, miała szczerą
nadzieję, że to on właśnie położy kres osobistym nieszczęściom
Weroniki. A może tylko próbuję zagłuszyć sumienie?
Poczuła
na sobie dyskretne spojrzenie Grzegorza.
–
Cóż – odezwała się, wróciwszy do nieco weselszego tonu –
pragnę pana poinformować, że pańska strategia robienia wrażenia
na kontrahentce okazała się skuteczna. Spodobało mi się i
zamierzam zawrzeć umowę.
Auto
zatrzymało się na osiedlowym parkingu. Zośka widziała stąd
światło palące się w kuchni – znaczy, że Weronika wróciła z
pracy.
Grzegorz,
ku zaskoczeniu Zośki, był całkiem poważny.
–
Jest pani pewna? Wolałabym, by zachowała pani wszelkie środki
ostrożności, przemyślała sprawę.
Zosia
uśmiechnęła się, patrząc przyszłemu współlokatorowi prosto w
oczy.
–
Pierwsze słyszę, żeby handlowiec namawiał klienta do rozmyślenia
się ze współpracy. Jestem pewna swego.
Grzegorz
dopiero wówczas odwzajemnił uśmiech.
–
W takim razie proszę o pozwolenie na ponowne odebranie się z pracy.
Pojedziemy po pani rzeczy do mieszkania – przynajmniej na razie te
najbardziej podstawowe. – Widząc, że Żmuda zamierza protestować,
dodał: – Inaczej Alaska się obrazi.
Wobec
takich argumentów Zosia nie zamierzała oponować. Przed pożegnaniem
wymienili się numerami telefonów – w razie, gdyby miały wystąpić
jakieś komplikacje – a potem, gdy Grzegorz odjechał, Zośka stała
jeszcze chwilę, obserwując, jak jej oddech zamienia się w parę na
tle ciemnego osiedla. Znowu nie mogła pohamować uśmiechu i z takim
też wróciła do swojego mieszkania.
I znowu wracam – jako ta
córa marnotrawna.
Czuję się w obowiązku
rzucić nieco światła na kwestię częstotliwości moich
publikacji. Pewnie myślicie: „Taaa, zaraz zrzuci winę na
studia/pracę/brak czasu”. Nie. Ci, co obserwują mnie na
Twitterze, pewnie wiedzą (albo i niekoniecznie – zakładam, że
niektórzy ignorują moje wieczne narzekanie), że odeszłam stamtąd
na „urlop do odwołania” z powodów zdrowotnych. Zdrowotnych
fizycznych i psychicznych, które się na siebie nakładają. A jeśli
ktoś ma blokadę w głowie, to trudno pisać. Podobno pisanie ma
funkcję terapeutyczną i w to nie wątpię. Problem polega na tym,
że najpierw musi stopnieć pewien poziom stresu, żeby jakiekolwiek
pisanie było możliwe. Nie jestem do końca pewna, czy u mnie to
nastąpiło, ale postanowiłam wykorzystać nieodpartą chęć
dokończenia zaczętego przed miesiącami rozdziału. Ze skutkiem
pozytywnym
Ale pisząc ten rozdział
czułam się, jakbym podeszła do lustra, spodziewając się zobaczyć
w nim siebie, a jednak zobaczyłam kogoś innego. Wydaje mi się, że
Zośka jest tu inna. Że mój styl jest głupi i chaotyczny. Obym się
myliła.
Jeśli ktoś byłby
zainteresowany, informuję, że mam jeszcze opowiadanie o skokach
narciarskich, tzw. „Tośków 2”, czyli Bez-sennych.
Nie obiecuję, że i tam się coś pojawi, ale może warto zajrzeć?
Czy ktoś tutaj jeszcze
jest? A jeśli jest, co sądzi o tym rozdziale?
PS Nadal przypominam o
ankiecie na samym dole!
Roztopiłaś mi serduszko. Brak mi słów 😊
OdpowiedzUsuńJestem i ja! Trochę późno, ale najlepiej czyta się wieczorami, bo wtedy łatwiej zebrać myśli,
OdpowiedzUsuńBędę szczera, wyraźnie widać, że ten rozdział sprawił ci dużo problemów i próbowałaś to skończyć nieco na siłę. Nie chodzi mi oczywiście o to, że tekst jest kiepski, ale odniosłam wrażenie, że momentami te wszystkie opisy są nieco na wyrost, bo nie miałaś czym zapełnić pliku.
Odnosząc się do treści. W życiu każdego z nas przychodzi w końcu pora na to, aby coś zmienić i myślę, że Zośka ma takie same prawo do zmian związanych z mieszkaniem, jak i Weronika do zamieszkania z Krystianem. Żadna z nich nie powinna czuć się z tego powodu winna. A Grzesiek w swoim działaniu jest tak słodko nieogarnięty, że czasami chciałoby się go przytulić. Niemniej jednak ja bym z nim nie zamieszkała :p
Komentarz trochę bez sensu, ale pora dość późna, a perspektywa pobudki o 7 wcale nie poprawia humoru. Pozdrawiam i życzę powodzenia w powrocie do zdrowia. A jeśli ktoś ci kiedyś powiedział, że pisanie pozwala wyzbyć się negatywnych emocji to mogę ci powiedzieć, że nie miał racji. Ani trochę. Rozumiem twój kryzys, bo też go mam i niestety negatywne emocje wcale nie wpłynęły dobrze na moje chęci do pisania, chyba nawet bardziej zaszkodziły. Dlatego powinnaś trochę wyluzować i wrócić, gdy uznasz, że jesteś na to gotowa.
(jeśli pojawiły się jakieś błędy to przepraszam. Najzwyczajniej w świecie ich nie zauważyłam)
Okej, czyli jednak spełniło się to, co właściwie wykluczałam - Zosia się wyprowadza. Z tym, że rzeczywiście nie została wyrzucona, a sama tak zdecydowała. Rozumiem to. Nie byłoby komfortową sytuacją mieszkać w trójkę, zważając na stosunki Zosi i Krystiana. Choć właściwie teraz też będzie mieszkać w trójkę - tej wielkości pies to lokator, którego obecności nie można przeoczyć ;)
OdpowiedzUsuńJasne, że zarówno propozycja Grześka, jak i zaakceptowanie jej przez Zośkę są szalone, ale są to zabiegi czasem niezbędne do tego, by ruszyć z wątkiem. A zresztą jeśli ktoś na przykład wierzy w przeznaczenie, może to sobie zupełnie łatwo wytłumaczyć po swojemu :)
Ciekawa jestem tych pierwszych dni wspólnego mieszkania Zosi i Grześka, bo, jakby nie było, są dla siebie właściwie zupełnie obcymi ludźmi. I zdaje się, że wreszcie wyda się, że Grzesiek jest siatkarzem XD Ma jednak dość niestandardowe godziny pracy oraz strój służbowy, Zosia będzie musiała to zauważyć ;P
buziak! :*