Szron zabielił
dachy samochodów i kostki brukowe, dając złudzenie, że spadł już śnieg. W
zimnym, bladym świetle latarni wyglądał ponuro i wręcz złowieszczo. Z ust
przechodniów wydobywały się kłęby gęstej pary, a na zaspanych twarz mróz
malował tylko większe zmęczenie. Wczesnozimowe poranki nie należały do
najłatwiejszych – nie ułatwiały ich nieprzenikniona, wydająca się nie mieć
końca ciemność ani dojmujące zimno, nie raz w towarzystwie deszczu. Zośka
obserwowała senne, listopadowe osiedle, ogrzewając dłonie o kubek parującej
herbaty. Przygotowywała się mentalnie nie tylko na spotkanie z późną jesienią,
ale i nową rzeczywistością, która miała się rozpocząć dla niej już za kilka
godzin.
Spojrzała w
głąb swojego trunku.
Kolejny ranek
miała już zaczynać w innym miejscu.
Wcześniej nie
zastanawiała się za bardzo, co będzie po zdaniu egzaminów – wychodziła z
założenia, że albo wróci do rodzinnych Katowic, albo nadal będzie pracować w
klinice i mieszkać z Weroniką aż ta wreszcie znajdzie swoją bratnią duszę.
A że nie zapowiadało się na to w najbliższym czasie, Zosia nie miała w zwyczaju
zaprzątać sobie tym głowy. Życie jednak zmusiło ją do szybkiego ustalenia planu.
Co dziwne, wcale ją to nie przerażało.
Zerknęła na
swoje blade, połowiczne odbicie w szybie.
Czy Zofia
Żmuda, którą całe życie znała, potrafiłaby z takim optymizmem podejść do całej
sprawy? Miała wrażenie, że coś w niej drgnęło. Zofia Żmuda, którą znała, po
cichu szukałaby mieszkania i starała się skrzętnie ukryć przed światem swoje
obawy – przed utratą stabilności, koniecznością oswojenia nowego środowiska,
szukania nowej strefy komfortu. Może to właśnie ta strefa poniekąd ją
ograniczała i potrzebowała ją zmienić, żeby się ożywić? Zośka czuła, że jesień
nie robi na niej żadnego wrażenia, bo ciepło zaczynało z wolna napływać z jej
wnętrza.
Weronika z
niejakim smutkiem przyjęła dobrą nowinę poprzedniego wieczoru.
– Jutro?
Tak... tak szybko? – spytała, bardzo wolno siadając na kanapie.
Zosia
przytaknęła.
– To świetna
oferta – odparła, starając się jakoś uargumentować swoją decyzję. – Dobra
lokalizacja i właściciel nie jest taki najgorszy. Spadł mi z nieba.
Weronika
wpatrywała się przez chwilę w stolik do kawy, obejmując się rękami. Nawet nie
mrugała. Po kilkunastu sekundach spojrzała na przyjaciółkę, próbując się
uśmiechnąć.
– Przystojny
chociaż?
Żmuda
wzruszyła ramionami.
– Nie patrzę
na niego pod tym kątem.
Stachurska
wywróciła oczami.
– No tak, na co
ja mogłam liczyć... – Pokręciła głową. – Jak ty chcesz sobie znaleźć faceta,
skoro na nikogo nie zwracasz uwagi?
– Kto
powiedział, że tego chcę? – Między Zosinymi brwiami pojawiła się bruzda. – Poza
tym jestem usprawiedliwiona. To pacjent. To znaczy – właściciel pacjentki.
Werka
uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie zainteresowana historią. Zośka wiedziała, co
to oznaczało – przyjaciółka najzwyczajniej w świecie ułożyła już w głowie
scenariusz jak z romansu, wyobrażając sobie, że to nie przypadek. Żmuda nie znała
większych bzdur nad brednie o przeznaczeniu, które pcha ludzi sobie w ramiona.
Z jej doświadczenia wynikało, że w związku liczy się praca nad nim, nie
magiczna siła, która sprawia, że jednym się udaje przetrwać, a innym nie.
– Zośka!
Dlaczego nic mi nie mówiłaś?! – oburzyła się, bardziej jednak w żartach niż na
serio. – Jak długo się znacie?
Zosia zaśmiała
się, kręcąc głową.
– Twój mózg
nie przestanie mnie zadziwiać. Co ty sobie wyobrażasz? – Śmiała się serdecznie
dalej, ale przyjaciółka nie ustępowała. – Nie wiem, może... z miesiąc? Wpadł
jakoś w październiku, bo jego suka rasy husky zachorowała. Miałam akurat nocny
dyżur w klinice. Przyniósł ją pod wielkim płaszczem przeciwdeszczowym.
Weronika
wybałuszyła oczy.
– Przyniósł?
Dorosłą sukę? – Zosia przytaknęła głową. – Rany, musi mieć krzepę... I mięśnie!
Nie potrafisz go opisać? Ani trochę?
Zosia po raz
kolejny na wzmiankę o wyglądzie Grzegorza wzruszyła ramionami.
– No... trochę
mięśni ma, ale trudno mi powiedzieć, czy jest wysportowany. Raczej wysoki. Ciemny
zarost, ciemne włosy. Wydaje się w porządku. Wpadał do nas kilkakrotnie na
kontrole. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo, ale sprawia wrażenie przyjemnego. –
Żmuda miała wielką nadzieję, że to wyczerpie ciekawość przyjaciółki. – No i ma
całkiem fajne mieszkanie.
Wydawało się,
że zdziwienie Weroniki nie może być większe, a jednak urosło, kiedy Zosia
dodała ostatnie zdanie.
– Byłaś już u
niego?! – niemal wykrzyknęła.
– Nie
kupiłabym przecież kota w worku – odparła Żmuda, uśmiechając się nieznacznie. –
Odwiózł mnie do domu.
– Mmm,
dżentelmen. To się ceni.
Zosia znowu
roześmiała się serdecznie, kręcąc głową. Romantyzm Stachurskiej był chorobą
zdecydowanie nieuleczalną. Pogodny nastrój jednak prędko się ulotnił, bo po
kilku minutach przyjaciółka ponownie posmutniała i spojrzała na Żmudę z ustami
wygiętymi w podkówkę.
– Ale będziesz
jeszcze do mnie dzwonić i umawiać się na kawę, co?
– No ba! Co to
za pytanie? Chodź tutaj, smutasku. – Wyciągnęła ramiona do Werki, a ta
natychmiast skorzystała z zaproszenia. – Jesteś jedyną mi bliską osobą tu w
Lubinie. Bez ciebie czułabym się sama jak palec.
Po kilku
minutach Weronika odsunęła się, a lekki uśmiech wrócił na jej twarz, podobnie
jak na twarz Zosi.
– Czyli jutro
już poznam tego twojego... Jak mu tam...? W sumie nie mówiłaś.
– Grzegorza.
Możliwe.
Werka
wyglądała, jakby zastanawiała się nad czymś przez chwilę.
– Poznam twarz
złodzieja współlokatorek.
Wspólnym
śmiechem zakończył się oficjalnie zły nastrój. Kilka minut później za to
rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie kartonów i chaotyczne pakowanie, które
trwało niemal do samej północy.
Zośka
spojrzała na stojące w salonie pudła i westchnęła. Dopiła herbatę i odnosząc
kubek do zlewu, pozwoliła sobie na mały uśmiech.
* * *
– No dobrze, a
teraz tłumacz się, pannico: co to za randki z pacjentami?
Zośka,
zachowując zupełny spokój, pociągnęła łyk swojej herbaty. Kończyła się poranna
zmiana, co łączyło się z tym, że w tych godzinach klinika nieco przycichała.
Dlatego Żmuda mogła sobie pozwolić na krótką przerwę z recepcjonistką. Oparta o
kontuar, odparła:
– Bez
przesady, Gośka. Nie jestem zoofilką.
Jej
rozmówczyni zaśmiała się, ale nie dała za wygraną.
– Patrząc na
jego zarost – do zwierzątka nie tak mu znowu daleko.
Zosia posłała
jej żartobliwie karcące spojrzenie.
– To nie randki
– wyjaśniła weterynarz, odwracając tułów częściowo w kierunku holu, po którym
krzątała się tylko myjąca podłogę sprzątaczka. – To spotkania biznesowe.
– Więc co to
za wspólne biznesy? – Gosia zaczęła porządkować rozsypane na biurku papiery.
– Mieszkaniowe
– odparła Żmuda, obserwując czyszczenie kafelek. – Od dzisiaj to mój nowy
współlokator.
Zdumieniu
Gośki nie było końca. Zosia musiała w dużym skrócie opowiedzieć jej o miłosnej
przygodzie Weroniki i czystym przypadku, jakim był portfel w jej gabinecie, i
podsłuchanej rozmowie. Dziwnie było Żmudzie opowiadać tę historię – czuła, że
jest ona poniekąd jej prywatna, cokolwiek miałoby to oznaczać. Jakby była zbyt
osobista na rozmawianie o niej z dobrą koleżanką, a nawet przyjaciółką.
Niestety,
recepcjonistka nie miała szansy dać popisu swojej romansowej fantazji, w tej
samej bowiem chwili ruch się zintensyfikował, a to oznaczało konieczność
zagęszczenia ruchów w gabinecie. W czasie krótkich – nawet nie przerw, a
oddechów – do świadomości Zosi zaczęła przebijać się paniczna myśl: a co, jeśli
podjęła zbyt pochopną decyzję? Jeszcze nie była w sytuacji bez odwrotu, jeszcze
niczego nie podpisała, ale na kilka godzin zasiała w sobie ziarnko niepokoju,
które zdawało się w szybkim tempie kiełkować. Małe, zielone pędy lęku oplotły
ciasno myśli Żmudy, co poskutkowało brakiem koncentracji. Popełniła kilka
błędów, które mogły sporo kosztować – nawet nie tyle ją samą, co pacjentów.
Doktor Sarnach, który tego dnia miał do niej wiele spraw, ustrzegł ją przed
kolejnymi, ale i udzielił ostrej reprymendy. To z kolei sprawiło, że resztki
zbawiennego wpływu porannych herbat wyparowały z niej na dobre.
Nie możesz
dać się zwariować, powtarzała sobie w myślach, porządkując gabinet po
kolejnej wizycie. Twarde słowa szefa, choć może zbyt ostre, przywróciły jej
przytomność umysłu. Zupełnie nie rozumiała swojego rozumowania sprzed kilku
godzin. Przecież jeszcze w mieszkaniu cieszyła się z tej zmiany. Teraz szukała
dziury w całym. Wiedziała przecież, że nie chce stanąć pomiędzy Weroniką a
Krystianem, więc nie miała za bardzo innego wyjścia. Nie chciała dłużej czekać
– zwłaszcza że dzień jej przeprowadzki zbiegał się z dniem wprowadzki Majchra.
Szykowało się więc spotkanie na szczycie. Swoje przedpołudniowe rozterki
podsumowała krótkim: niech się dzieje, co chce.
W ciągu dnia
pogoda nieco się poprawiła: zniknęły wreszcie ciężkie, stalowe chmury, a
poranny szron w niewielkim stopniu roztopiło blade słońce. Ustał przenikliwy
wiatr i nie groził nagły deszcz, więc Zośka postanowiła wykorzystać te kilka
minut na złapanie resztek witaminy D. Złapała jej więcej, niż przypuszczała, bo
jej nowy współlokator spóźnił się studencki kwadrans. Podjechał samochodem tuż
pod jej nogi i gdy tylko wsiadła, usłyszała bezceremonialne:
– Bardzo
przepraszam. Przedłużyło mi się w pracy.
Miał mokre
włosy, siedział w bluzie z jakimś pomarańczowym logiem i sprawiał wrażenie
roztrzepanego.
– Dzień dobry.
Nic się przecież nie stało – odparła, uśmiechając się niepewnie.
W tym samym
momencie rozległo się pojedyncze szczeknięcie na tylnym siedzeniu, a zaraz
potem Alaska wściubiła pyszczek między przednich pasażerów.
– Cześć,
współlokatorko! – Zośka natychmiast zaczęła czochrać liżącą ją po twarzy
suczkę. – Też się cieszę, że będziemy razem mieszkać.
Grzegorz
milczał, skupiony na drodze i zupełnie inny niż do tej pory. Zdecydowaną część trasy
Zośka spędziła na monologach do Alaski. Jej ludzki kompan rzucił tylko jakąś
ponurą uwagę na temat korków i konieczności rychłego przeglądu (to na widok
stacji kontroli pojazdów).
– Myślę, że
moglibyśmy ją zabrać – powiedziała Żmuda, kiedy silnik zgasł pod jej blokiem.
– Alaskę czy
moją hondę? Bo jeśli chodzi o tę drugą, to mogłaby nie zmieścić się w windzie.
– Grzegorz wyszczerzył się, a Zosia pokręciła głową z uśmiechem. – Nie, nie stresujmy
jej. To nie potrwa długo, a przecież będziemy tu schodzić co kilka minut.
Zosia skinęła
głową na znak zgody, ale bardziej niż o stres Alaski obawiała się o własny.
Znała Weronikę i niepokoiła ją wizja jej reakcji na ich widok. Żmuda zachowała
jednak niewzruszoną twarz, nie chcąc dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.
Przeszli dwa
piętra w milczeniu, po czym Zośka podeszła do drzwi, włożyła klucz, ale nie
mogła go przekręcić w odpowiednią stronę. Nacisnęła więc na klamkę, a jej oczom
natychmiast ukazali się Weronika z Krystianem pośród morza kartonów w salonie.
Stachurska od razu podniosła na nich wzrok z szerokim uśmiechem na twarzy.
– O, Zośka,
wreszcie jesteś! – zawołała, podchodząc do nich prędko. – Cześć, jestem Werka.
– Zanim Żmuda zdążyła choćby nabrać powietrza do płuc, przyjaciółka wyciągnęła
rękę do jej towarzysza. – A to mój chłopak Krystian. – Majcher wyprostował się
i podszedł, żeby również podać mu rękę.
– Grzesiek. –
Jeśli poczuł się nieco osaczony, to nie dał tego po sobie poznać. Twarz
Grzegorza pozostała niewzruszona.
–
Poprzestawialiśmy twoje pudła pod wysepkę w kuchni, bo nie było miejsca na
graty Krystiana. Mam nadzieję, że nie jesteś zła? – spytała Weronika, choć
pytanie należało raczej do retorycznych.
– Skąd –
bąknęła Zosia słabym głosem, rozwiązując szalik. Poczuła, że zaczyna jej się
robić ciepło.
Grzegorz
najpierw rozejrzał się przelotnie po mieszkaniu, po czym powiedział cicho do
Zośki, kiedy tylko Weronika oddaliła się do swojego chłopaka:
– Kurczę,
przeprowadza się pani do klitki w porównaniu z tym mieszkaniem.
Zosia
wzruszyła ramionami z uśmiechem.
– Nie
przeszkadza mi to.
Jej kompan
klasnął i zatarł ręce.
– No to co?
Bierzemy się do roboty?
– My też
pomożemy! – zawołała entuzjastycznie Weronika, wyskakując spomiędzy pudeł.
Dzięki pomocy
Stachurskiej i jej ukochanego praca poszła znacznie sprawniej – na dodatek
okazało się, że będzie trzeba wrócić tylko po trzy pudła, i to z niezbyt
potrzebnymi rzeczami. W międzyczasie nie ominęły jednak Zosi znaczące
spojrzenia i niedwuznacznie miny, które Werka stroiła do niej za plecami
Grzegorza. Miało to oznaczać, że uważa go za całkiem niebrzydkiego, a między
dwójką przyszłych współlokatorów dostrzega uczucie. Żmuda zbywała ją tylko
wywracaniem oczami i kręceniem głową z uśmiechem. Przy okazji Weronika i
Krystian poznali czekającą z niecierpliwością na powrót swoich towarzyszy
Alaskę, którą przyniesione pudła (pomieszczone nie tylko w bagażniku, ale i na
tylnych siedzeniach) od razu zainteresowały. Grzegorz sam pojechał z pierwszą
partią pudeł, a swoją czworonożną kompankę pozostawił pod opieką Stachurskiej,
Zosi i Krystiana.
Po łącznie
trzech godzinach samochód był powtórnie zapakowany, ale tym razem odjazd trwał
dłużej, bo Werka nie potrafiła się pożegnać ze swoją przyjaciółką.
– Nie bądź
niemądra, przecież nie wyjeżdżam do Afryki, tylko na drugi koniec miasta –
zaśmiała się Zośka po kolejnych pełnych rozpaczy słowach byłej już
współlokatorki.
– Ale nie
będzie cię tu na co dzień! – ciągnęła Weronika, praktycznie nie puszczając szyi
Żmudy.
– Za to będzie
Krystian – odparła mądrze Zosia.
Alaska zaczęła
piszczeć, chodząc w tę i z powrotem pod drzwiami.
– Naprawdę
musimy już lecieć. – Żmuda uśmiechnęła się po raz ostatni do przyjaciółki, po
czym nacisnęła klamkę. – Dziękujemy za pomoc i do zobaczenia.
– Zadzwonię
wkrótce! – zawołała jeszcze Werka, póki była widoczna przez szparę w drzwiach.
Zosia i
Grzegorz schodzili do samochodu w zupełnym milczeniu. Słychać było tylko
dyszenie Alaski, której spieszyło się do wyjścia na zewnątrz.
W aucie było
chłodno, jakby nagrzane poprzednim przejazdem powietrze zdążyło się prędko
ulotnić, na dodatek ciemność budowała specyficzny klimat. Alaska usadowiła się
ponownie z tyłu, obok jednego pudła, i z wywieszonym jęzorem czekała na rozwój
sytuacji. Tymczasem Grzegorz, korzystając wyłącznie z marnego, pomarańczowego
światła, jakie rzucały osiedlowe latarnie, nie bez pomyłki włożył i przekręcił
raz kluczyk w stacyjce. Skoro tylko to uczynił, z wylotów powietrza w desce
rozdzielczej zaczęło napływać powietrze, wciąż chłodne, więc Zośka mimowolnie
się wzdrygnęła. Grzegorz przekręcił zatem kluczyk drugi raz i natychmiast
rozległ się przyjemnie cichy pomruk silnika.
Żmuda
siedziała skulona, obejmując się ramionami najciaśniej, jak mogła, czekając, aż
klimatyzacja wreszcie zacznie wtłaczać ciepłe powietrze. Milczenie trwało nadal
w ciemnościach samochodu; bijące od licznika światło rzucało zielony poblask na
zadumaną, choć w dziwny sposób zadowoloną twarz kierowcy. Ale nawet wyłączone
radio nie było w stanie wytworzyć atmosfery niezręczności – to milczenie
wydawało się naturalne jak oddychanie. Dlatego Zosia odbywała tę podróż w
zupełnym odprężeniu, próbując rozpoznać ciemne, rozmazujące się kształty za
szybą: przechodniów w zimowych odzieniach, światła barów i restauracji,
latarnie uliczne. Myślała jeszcze trochę o pożegnaniu z Weroniką i o tym, co
los przyniesie jej przyjaciółce. Miała nadzieję, że nie kolejne rozczarowanie.
Mimo wszystko Stachurska zasługiwała na swój „happy end”, chociażby w podzięce
za bycie nieuleczalną romantyczką. Dla siebie Żmuda nie przewidywała niczego w
tym stylu, a szczęśliwe zakończenie upatrywała w wykonywaniu swojego zawodu i
życiu u boku zwierząt aż do śmierci. Znając swój charakter, nie liczyła nawet
na to, że spędzi je z kimkolwiek ze swojego gatunku. To wydawało jej się bardzo
odległe i zupełnie do niej niepodobne.
– Tak sobie
pomyślałem – odezwał się głos Grzegorza, przerywając niepisany pakt o milczeniu
– że skoro mamy razem zamieszkać, to może by warto przejść na „ty”.
Zosia
potrząsnęła głową, po czym spojrzała na swojego towarzysza.
– Mądra
propozycja. – Po chwili milczenia dodała: – Myślę, że nawet gdybym jakimś cudem
zrezygnowała z tej oferty, to i tak warto byłoby to zrobić.
Jego twarz
rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, uwidaczniając zmarszczki wokół oczu. Było
coś ciepłego w tym geście.
Akurat
zatrzymali się na czerwonym świetle, więc mógł wyciągnąć do niej dłoń.
– Gregor.
Znaczy się Grzesiek jestem.
Żmuda
uścisnęła tę dłoń, również przywołując na twarz uśmiech.
– Sophia.
Znaczy się Zośka.
Zaśmiał się.
– Mam
nadzieję, że dobrze będzie nam się razem mieszkać – dodał.
Zosia
wiedziała, że są już blisko celu, bo rozpoznała bloki i teren otaczający
osiedle: zielony, z jednej strony ograniczony przez las.
– Ja również –
odparła, mentalnie przygotowując się do wyjścia.
Żmudzie wolno
było wnieść tylko co lżejsze pudło, pozostałe dwa ciężkie wniósł Grzegorz.
Alaska nie potrafiła się uspokoić, plątała się pod nogami i biegała jak
oszalała ze szczęścia. Przed samymi drzwiami Grzesiek chciał odłożyć trzymane w
rękach rzeczy, ale wówczas Zosia zareagowała.
– Powiedz mi,
gdzie masz klucze, to otworzę.
Przytaknął.
– Prawa
kieszeń spodni.
Zosia nieco
niepewnie, ale bardzo ostrożnie wsunęła dłoń w odpowiednie miejsce i wyjęła dwa
zestawy kluczy. Spojrzała na Grzesia pytająco.
– Jeden jest
twój – odparł z uśmiechem, który ona odwzajemniła.
Prędko
odemknęła drzwi. Była przekonana, że jej nowy współlokator z ulgą odrzuci pudła
na podłogę, ratując swój kręgosłup, ale Grzegorz wszedł bez cienia wysiłku do
środka i odstawił rzeczy, dołączając je do pozostałych, przywiezionych
wcześniej bez grymasu. Zamiast niego wyprostował się, uśmiechnął i powiedział,
przechodząc do kuchni:
– Witamy na
pokładzie!
Alaska
podążyła za nim i nie odstępowała go na krok, skoro tylko otworzył lodówkę.
Zosia bez
zwłoki przesunęła część pudeł do swojego nowego pokoju z zamiarem jak
najszybszego ich rozpakowania. W pomieszczeniu czuła zapach świeżości:
wysprzątanych mebli, wypranej pościeli, łagodnie wywietrzonego pokoju. Zdążyła
jednak porozwieszać tylko część rzeczy, bo za którymś wyjściem po kolejne pudło
usłyszała:
– To co,
herbata z miodem na nowe otwarcie?
Nie mogła
odmówić tym dwóm włochatym uśmiechom.
Siedzieli przy
stole obok okna balkonowego, a Alaska spoczywała u ich stóp, bez większego
zainteresowania spoglądając na to, co od czasu do czasu pojawiało się w
wyciszonym telewizorze. Po kilkunastu minutach oboje zauważyli, że jej oddech
zwolnił, a ona sama śpi. Oni zaś początkowo dopinali na ostatni guzik sprawy
formalne, a potem pogrążyli się – nie pierwszy raz tego dnia – w milczeniu.
I kolejny raz
było to milczenie, które w żaden sposób ich nie odstraszało. Spędzili tak
jakieś pół godziny, rozkoszując się dobrą herbatą, widokiem za oknem i wzajemną
obecnością. Zosia miała tysiąc myśli w głowie przedtem, ale w tamtym momencie
wreszcie poczuła, że może się wyciszyć i dojść do jedynej słusznej konkluzji:
że podjęła dobrą decyzję. A ich ciche spotkanie przy stole tylko ją w tym
utwierdziło. I pomyśleć, że przez moment była bliska, by ulec namowom Weroniki…
Dopiwszy
trunek, Zośka wróciła do zapełniania szafy, natomiast Grzesiek przeniósł się na
kanapę, by zapewne obejrzeć rozpoczynający się właśnie mecz siatkówki. Jednak
rozpakowanie reszty nie przyszło jej tak łatwo; była już zmęczona, w dodatku
okazało się, że źle sobie wszystko rozplanowała i musiała zaczynać od początku.
W wolnej chwili sprawdziła dojazd do kliniki. Nie był najgorszy, ale trochę
pluła sobie w brodę, że nie zabrała z Katowic samochodu, jak proponowali jej
rodzice. Powinna była to zrobić już dawno temu. Nie do końca wiedziała, co nią
kierowało, kiedy im odmawiała. Samochód to ułatwienie w niemal każdej sytuacji.
Ale nie dla biednych drzew, pomyślała
z westchnieniem i wróciła do pracy.
Godzinę
później usłyszała pukanie do drzwi i pozwoliła je otworzyć. W szparę wsunęła
się głowa Grzesia.
– Głodna?
Dopiero wtedy
Zośka poczuła, jak dawno temu jadła ostatni posiłek, więc ochoczo przytaknęła
głową. Wyszła za współlokatorem do głównej części mieszkania i z zaskoczeniem
zauważyła, że przy wysepce kuchennej stoi góra kanapek, a obok niej patelnia z
jajecznicą. W powietrzu unosił się apetyczny zapach.
Zosia uniosła
brwi.
– Myślałam, że
oglądasz mecz.
Grzegorz
machnął ręką.
– E tam, mecz
– odparł. – Pewnie jeszcze nie raz go obejrzę – mruknął bardziej do siebie.
Usiedli obok
siebie przy wysepce. Żmuda była głodna jak wilk i z miłą chęcią pochłonęłaby to
wszystko, nie przejmując się zasadami savoir-vivre’u, ale powściągnęła swoje
zwierzęce instynkty. W przeciwieństwie do Alaski, która nie spuszczała z oka
ich talerzy po przeciwnej stronie wyspy. Jajecznica była aksamitna i dobrze
przyprawiona, z kawałkami szynki i pomidora. Rozpływała się w ustach – i to
niemal dosłownie. Zośka zjadła ją prawie w całości sama, co wywołało serdeczny
śmiech u Grzegorza.
– Co? –
spytała lekko zdezorientowana, przełknąwszy wielki kęs jajecznicy. Spojrzała na
patelnię, na której została zaledwie odrobina jajek. – Przepraszam, z głodu
zapomniałam, że nie jem sama. Mogę dorobić, jeśli…
– Nie trzeba –
przerwał jej ze śmiechem współlokator. – Naprawdę. Lepiej dla mnie, jeśli zjem
same kanapki. Zjedz resztę, jak masz ochotę.
– Jesteś
pewien? – zapytała z niepewnym uśmiechem.
Grzegorz się
wyszczerzył.
– Wcinaj.
Reszta kolacji,
podobnie jak cały wieczór, minęła w milczeniu. W tle trajkotał przyciszony
telewizor, a Alaska w końcu poddała się w próbach przyciągnięcia do siebie
wzrokiem jedzenia. Grzegorz i Zosia popijali późną herbatę, od czasu do czasu
spoglądając w migający ekran, ale nie po to, że zatuszować niezręczność. Ten
gest wynikał raczej z zadumy. Wsłuchiwanie w ciche głosy lektorów potęgowało
uczucie wieczornego spokoju, zbliżającej się, milczącej nocy. Każde z nich
pogrążone było w osobnej zadumie, późnych, zmęczonych myślach, nierzadko
podszytych filozoficznością.
Wypiwszy
resztę trunku, Zośka wstała i oznajmiła, że zajmuje łazienkę. W szumie wody
prysznica próbowała poukładać sobie wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Trudno
było jej uwierzyć, że naprawdę zrobiła kolejny wielki życiowy krok. Zostawiła
Weronikę i zamieszkała… właściwie z prawie obcym człowiekiem. Niemal złamała
jedną ze swoich żelaznych zasad – niemal, bo przecież kojarzyła Grzegorza.
Wpadał z Alaską do kliniki czasami. Uważała, że to ją jakoś usprawiedliwiało. W
tym wszystkim zapomniała powiedzieć o przeprowadzce rodzicom. Była ciekawa ich
reakcji. Jakiś czas już z nimi nie rozmawiała i miała nadzieję, że cokolwiek
ich dręczyło, już zniknęło, a jutro w słuchawce znów usłyszy radosny głos mamy.
Obserwując bez
ruchu pojedyncze niesforne, odskakujące na boki krople pomyślała po raz kolejny
o Weronice. Martwiła się o nią, choć z boku mogło to wyglądać zupełnie inaczej.
Stachurska była dorosłą i, wbrew pozorom, bardzo mądrą kobietą, ale w życiu
uczuciowym przypominała ślepe dziecko we mgle. Mimo wielu porażek często
popełniała w kółko te same błędy i nie przestawała szukać nowych. Być może
świadczyło to dobrze o jej uporze i niezłomności, ale ile kosztowało ją łez?
Chociaż nie darzyła Krystiana szczególną sympatią, Zosia bardzo chciała, żeby
to on właśnie okazał się tym jedynym
– tym, który w żaden sposób nie zawiedzie jej przyjaciółki. Ani samej Żmudy.
Spojrzała na
brodzik, po którym wymieszana z szumowinami woda wolno wiła się między jej
stopami, finalnie znajdując swoją drogę do kratki ściekowej.
Zosi
wystarczało tylko tyle do zadowolenia. Daleko jej było do romantycznej,
rozmarzonej Weroniki, do której miłość lgnęła jak pszczoła do miodu, dlatego
nawet nie myślała nad tym, czy kiedykolwiek przyjdzie jej rozwiązywać takie
problemy jak Stachurskiej. Wolała się koncentrować na tym, co znała, umiała i
nad czym mogła sprawować jako-taką kontrolę – nie interesowało jej stąpanie po
grząskim gruncie. Żmudowie pewnie zastanawiali się, co dzieje się w życiu
uczuciowym ich córki, ale ona jakoś nie miała odwagi poruszać tego tematu. Choć
nie lubiła niewyjaśnionych spraw, tę jedną wolała uparcie ignorować, dopóki
nikt inny nie zamierzał jej poruszać.
Po wyjściu z
łazienki Zosia poinformowała Grzegorza, że już się kładzie, więc ten życzył jej
dobrej nocy. Nie wiedział jednak, że było to kłamstwo; Żmuda wiedziała, że
prędko nie zmruży oka w nowym miejscu, więc spędziła tę noc w towarzystwie
krzyżówek, przy akompaniamencie ponurego, jesiennego deszczu.
*
* *
Po otwarciu
oczu Zośka zobaczyła nie swój sufit. Nie było na nim śladów zabitych komarów,
tylko pamiątka po starym zacieku, prawdopodobnie od sąsiada z góry. Za oknem
było wciąż ciemno, a źródło światła w pokoju stanowiła lampka nocna, która
paliła się całą noc po tym, jak Zośka przypadkowo przy niej zasnęła. Z zewnątrz
nie dochodziły żadne dźwięki; osiedle, na którym mieszkali, stało z dala od
zgiełku, w zupełnym zaciszu, w towarzystwie lasu. Przez to Zosi zdawało się, że
jest w stanie usłyszeć nawet bicie swojego serca, które teraz nieco
przyspieszyło na myśl o poranku w nowym miejscu.
Zerknęła na
zegarek. Była szósta. Przekonana, że jej współlokator jeszcze śpi, Żmuda wyszła
z pokoju z zamiarem wykonania porannej toalety i śniadania, i ze zdziwieniem
odkryła, że zza drzwi łazienki dochodzi szum wody spod prysznica i ciche
gwizdanie. Wówczas pierwszy raz do jej głowy wpadła krótka myśl: gdzie pracuje
Grzegorz?
Nie
roztrząsała jednak tej kwestii, bo burczący brzuch był silniejszy niż
ciekawość. Zajrzała do lodówki, która była dość biednie zaopatrzona – Zośka
wywnioskowała, że Grzegorz był typem człowieka lubiącym robić zakupy na
bieżąco. Zupełne przeciwieństwo Weroniki. Ona albo robiła tygodniowe zapasy,
albo zapominała zupełnie, że czasem trzeba jeść, i nie uznawała w tej materii
żadnych kompromisów. W lodówce Grzegorza znajdowały się: resztka wędliny,
kawałek sera żółtego, keczup i jogurt. Na szczęście masło stało przezornie
wyjęte obok chlebaka. Wciąż było trochę twarde, ale nie na tyle, żeby nic z
niego nie wykrzesać.
Chwilę
później, gdy Zośka kończyła robić sobie śniadanie do pracy, przegryzając tę
czynność kanapką „na przed wyjściem”, Alaska wyściubiła nos zza drzwi sypialni
Grzegorza i na widok swojej nowej współlokatorki zaczęła machać ogonem i
natychmiast do niej przybiegła. Zosia dała jej kilka dowodów uwielbienia, po
czym jej czworonożna kompanka przysiadła i z wielką nadzieją w oczach
wpatrywała się na stos kanapek z wędliną i serem.
– Ty masz
swoją wałówę w misce – powiedziała do niej Żmuda, skończywszy pakować swoje
śniadanie w folię aluminiową i kończąc domowy posiłek.
Alaska
przebrała nerwowo łapami i zaskomlała, z przekrzywioną głową obserwując bacznie
zapakowane kanapki.
– Nawet o tym
nie myśl – zastrzegła Zosia, patrząc na Alaskę zupełnie tak, jakby była jej
człowieczą przyjaciółką.
– O, dzień
dobry, sądziłem, że śpisz... znaczy śpicie.
Grzegorz,
który stanął w drzwiach łazienki w samych bokserkach, susząc włosy ręcznikiem,
wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Zośka wspaniałomyślnie udała, że ten
rodzaj niezamierzonego negliżu nie robi na niej wrażenia. W zasadzie nie
musiała się szczególnie trudzić, bo nie poczuła się skrępowana. Przeszła nad
tym do porządku dziennego w ciągu dwóch sekund.
Alaska nawet
nie zawróciła sobie głowy obecnością właściciela, bo zajęta była świdrowaniem
wzrokiem sterty kanapek.
– No cóż,
zaczynam dość wcześnie – odparła Zośka, wkładając ostatni kawałek śniadania do
ust. – Można?
– Tak, tak,
wolne.
Grzegorz
usunął się z drogi do łazienki, w której zniknęła Żmuda.
Czas uciekał
nieubłaganie, więc Zośka spieszyła się, jak mogła z poranną toaletą. Dziękowała
w duchu sobie za to, że robiła tak skąpy makijaż – inaczej naraziłaby się na
niechybny gniew szefa. Gdy wyszła, Grzegorz ponownie zajął łazienkę, a wtedy
Zośka spojrzała znów do lodówki, krótko namyślając się przy jej otwartych
drzwiach. Chwilę później pobiegła po kartkę papieru i długopis. Napisała kilka
słów, po czym spojrzała na zegarek, wyjęła z lodówki jogurt i postawiła go na
blacie, i wybiegła z mieszkania, po drodze zrywając kurtkę z wieszaka.
Grzegorz,
który zobaczył tylko zamykające się za nią drzwi, ze zdumieniem spojrzał na
kubek jogurtu i zostawioną przy nim adnotację:
Zjedz, bo jutro mija termin ważności.
PS. Po pracy kupię coś na obiad, jeszcze nie
wiem, co to będzie, ale możesz w razie czego zamówić pizzę.
Mimo że chmury
zapowiadały ewidentny deszcz, Grzegorz poczuł, że do jego mieszkała wpadł
promień słońca.
*
* *
Zośka
wykorzystywała krótkie momenty, kiedy jej ręce nie były aż tak zajęte, by móc
spojrzeć za okno z wielką nadzieją, że wreszcie trochę się ociepli, a „złota
polska jesień” wyjdzie ze sfery mitycznej. Niestety, każdy odwrót głowy w
kierunku okna generował nowe rozczarowanie – w jej gabinecie wciąż rozlegało
się ciche bębnienie deszczu w szybę. W dodatku blade, surowe jarzeniówki
dopełniały grozy, dając wrażenie, że na zewnątrz jest ciemniej niż w
rzeczywistości.
Ta pogoda
sprawiała, że Żmuda czuła się jak klatce; być może jej charakter tego nie
zdradzał, ale bardzo lubiła się cieszyć i nie mogła tego robić, gdy aura
przypominała bez przerwy o szarej stronie życia. Dlatego Zosia najłatwiej
rozkwitała wiosną, gdy chłodne poranki zwiastowały wyłącznie ciepłe popołudnie,
a nie całodobową ulewę bądź zimną wilgoć. Uważała, że w każdej porze roku jest
coś, za co można ją kochać, ale w tym krótkim czasie od listopada do grudnia
trudniej było jej w to wierzyć. Tym razem było jednak nieco inaczej. Na myśl o
powrocie do mieszkania czuła dwie rzeczy naraz: ciepło i napięcie. Ale nie
takie, które powoduje strach; to miało w sobie coś z ekscytacji przed dobrym
nieznanym. Był to efekt wciąż nowej sytuacji życiowej i wszystkich emocji,
które się z nią wiązały. Było ich tyle, że Zośka w tym zamieszaniu zapomniała
poinformować o wszystkim rodziców.
Kiedy
zadzwoniła do nich na jednej z nielicznych przerw, ze smutkiem stwierdziła, że
w ich głosach nadal było czuć smutną, a może nawet nieco niespokojną nutę.
Chociaż wierzyła im, że cieszy ich jej sukces, to mimo wszystko odrzucała ją
obcość, która od nich biła. Jakby nagle przestała ich rozpoznawać.
– To jak on się nazywa?
– Grzegorz –
odparła mamie, rozpuszczając łyżeczkę cukru w swojej herbacie.
– A nazwisko?
– Nie
pamiętam. – Wiedziała tylko, że było jakieś mniej typowe.
W tym samym
momencie rozległo się pukanie do drzwi.
– Mamo, muszę
kończyć. Pogadamy później. Pa.
Po wyjściu
pacjenta Zośka odebrała telefon od Weroniki, która najwyraźniej postawiła sobie
za cel wypytać ją o każdy szczegół poprzedniego wieczoru, jakby Żmuda była na
randce z celebrytą, a nie zmieniała mieszkanie. Na szczęście wówczas wszedł
kolejny pacjent, więc Zosia miała pretekst, żeby szybko zakończyć rozmowę.
Z tego
zamieszania, które zaaferowało ją na dobre później, pierwszą jej myślą było:
usiąść wreszcie na kanapie. Pognała więc na przystanek, a w autobusie wkładała
wiele wysiłku w to, żeby nie zasnąć. Prędko nadchodząca jesienna ciemność nie
ułatwiała jej tego zadania.
Swój błąd
zrozumiała, gdy tylko zaryglowała drzwi od środka, a Grzegorz spojrzał na jej
ręce, po czym zaczął się śmiać.
– Chyba dobrze
zrobiłem, że zamówiłem tę pizzę.
Zośka złapała
się za czoło i oparła o ścianę, na której wisiały haki na ubrania, nie zdjąwszy
nawet swojej kurtki. Zakupy! W całym tym chaosie zupełnie zapomniała o tym, że
musi jeść, a żeby to było możliwe, potrzebne jest jedzenie.
– Przepraszam,
kompletnie wypadło mi z głowy. Jeśli chcesz, mogę jeszcze zejść do sklepu i…
Grzegorz
machnął ręką.
– Nie trzeba.
Pizza miała być na kolację, ale jeśli racjonalnie rozłożymy kalorie, będziemy
zdrowsi i szczuplejsi.
Zosia pokiwała
palcem na znak aprobaty, zaczynając zdejmować kurtkę.
– Mądrze
prawisz, współlokatorze.
– Pizza
powinna być za dwadzieścia minut.
Zosia
zaczynała powoli przekładać swoje plany makaronowe na następny dzień. W
międzyczasie Alaska się obudziła i natychmiast przyszła do niej, by okazać jej
swoją miłość. Chwilę później Zośka siedziała już w salonie w domowych dresach,
zmęczona, ale szczęśliwa, z kubkiem pysznej herbaty w dłoniach. W tle znów
szumiał telewizor, który teraz pokazywał tylko długi blok reklamowy, a Grzegorz
krzątał się po kuchni, sprzątając resztki po posiłku, który przyrządzał sobie
po przyjściu z pracy. Właśnie wyrzucił ostatnie okruszki i miał o coś zapytać
swoją współlokatorkę, kiedy rozległ się dźwięk domofonu.
Dopiero kiedy
w jej żołądku wylądowały pierwsze kawałki pizzy, Zosia zdołała się odezwać:
– Jak ci minął
dzień?
– Znośnie.
Momentami bywało ciężko, ale znośnie. – Przełknąwszy ostatni kęs pierwszego
kawałka, dodał: – A tobie?
– Podobnie –
odparła, rozkoszując się roztopionym, ciągnącym się serem. – Poinformowałam
wreszcie rodziców o przeprowadzce. No i cudem umknęłam przed telefoniczną
inwazją ze strony Werki.
– Inwazją?
– No wiesz,
koniecznie chciała wiedzieć, co się wczoraj wydarzyło. – Zośka wywróciła
oczami, nie przestając jeść. – Ona tak już ma. Nie przejmuj się. To wcale nie
znaczy, że wie o mnie coś, o czym ty miałbyś się dopiero dowiedzieć.
Grzegorz
uśmiechnął się na ten żart, wypowiedziany zresztą z rozbrajającą powagą. Zośka
z lekkim przerażeniem pomyślała sobie, że pizza nieco rozwiązała jej język.
Rozmawiali
jeszcze przez pół godziny, po czym Zośka schowała się do swojego pokoju na
długie godziny. Wyszła koło dwudziestej pierwszej, oznajmiając, że zajmuje
łazienkę. Po prysznicu powiedziała, że idzie spać. Tak naprawdę wsłuchiwała się
w odgłosy nowego domu, chłonąc je i uwielbiając. Modliła się tylko, żeby
Grzegorz nie wszedł do jej pokoju, bo wtedy zobaczyłby, że go znóq okłamała.
Odetchnęła z
ulgą, kiedy usłyszała ostatnie zamknięcie drzwi jego sypialni na kilka godzin.
Wówczas mogła ze spokojem wrócić do swoich notatek.
Wiem, po takiej przerwie spodziewaliście sie czegoś lepszego. Ale mam złą wiadomość: to wszystko, co mam.
A może jednak się Wam podobało?
Jak napiszecie o tym w komentarzach, będę wniebowzięta.
Jestem, jestem. Troszkę zapomniałam o tym blogu. Mam nadzieję, że teraz rozdziały będą się pojawiać troszkę częściej bo szkoda by taka historia się zmarnowała.
OdpowiedzUsuńPo takiej przerwie tak na prawdę nie spodziewałam się rozdziału, a tutaj o. Niespodzianka bardzo fajna. I to wcale nie jest zły rozdział.
Życzę Ci weny, cierpliwości do pisania bo ja się tu z chęcią będę pojawiać i wyczekiwać nowych rozdziałów.
PS Pomyśl nad przerzuceniem bloga na wattpada, mam wrażenie że blogi już są małym zainteresowaniem wśród czytelników na tle wattpada. To luźna sugestia. Dla nas, czytelników tym lepiej że łatwo można znaleźć dane opowoadanie i przychodzą powiadomienia o nowych rozdziałach.
Pozdrawiam!
Długo kazałaś nam czekać. Rozdział mocno na przetarcie, ale mam nadzieję, że kolejny pojawi się szybciej i będzie
OdpowiedzUsuńW nim więcej akcji, bo tutaj czekałam na więcej.
Niestety powoli zaczyna mnie irytować główna bohaterka, bo odnoszę wrażenie, że jest po prostu nijaka. Niby robi to co lubi i chwała jej za to, ale brakuje mi w niej jakiejś pasji. W sumie nie wiem jak to nazwać, ale nie jest jakoś szczególnie wyrazista. Mam jednak nadzieję, że to odczucie szybko minie, a mi będzie głupio za tak szybką ocenę. Oby Grzesiu ją rozkręcił.
Zgadzam się z komentarzem powyżej. Może warto publikować również na wattpadzie. Nie wiem jak dokładnie wygląda to u ciebie, ale Blogspot dogorywa i widać to najlepiej po liczbie wyświetleń.
W każdym razie nie poddawaj się i twórz dalej, bo mimo nieco nijakiej Zośki polubiłam ten duecik, który połączyła Alaska. Życzę dużo wytrwałości, przepraszam za błędy, ale komentarz piszę w telefonie, i trzymam kciuki za dalsze pisanie.
Pozdrawiam :)
Powiem Ci, że lepiej nie mogłam wykorzystać czasu do dzisiejszego meczu. Ale przyjemności skończyły się za szybko.
OdpowiedzUsuńZośka i Gregor. Dwa wariaty i pies w jednym mieszkaniu, już sobie wyobrażam, co tam się będzie dziać. Ale jedno jest pewne, oni naprawdę nie mogli trafić lepiej, niż na siebie.
Nie wiem, co tam chowasz dla nas w zanadrzu, ale na pewno zostanę, żeby się przekonać.
Cieplutko pozdrawiam!