Zapadał
już zmierzch. Szare niebo pogrążało się powoli w ciemności, ale
deszcz nie ustawał. Z kubka parowała herbata, a zamyślone oczy
wpatrywały się w okno.
Święto
zmarłych nie wypadło tak źle, jak Zośka przeczuwała; chociaż
pogoda nie rozpieszczała, w domu poczuła się wreszcie na tyle
dobrze, by móc przestać zwracać uwagę na aurę. Z dala od szefa i
problemów kliniki czuła, że powoli się resetuje. Co prawda, w
podróż zmuszona była zabrać swoje notatki, ale tutaj nawet
perspektywa nauki nie wydawała się nużąca. Na swój sposób
zawsze tęskniła do Śląska, do ciężkiego powietrza,
rozlegających się zewsząd dźwięków gwary, tramwajów
podpisanych śląskimi imionami, śmiesznych palm w centrum Katowic,
górniczej kultury, widoku Spodka i dziwnej znajomości tej części
nieba. Chociaż Lubin stanowił niezgorsze zastępstwo dla stolicy
jej rodzinnego regionu, nigdy nie mógł do końca zapełnić pewnej
pustki, jaką tworzyła w niej rozłąka z Katowicami. Nie była
wciąż w stanie nazwać go domem.
Coś
jednak nie dało jej się do końca cieszyć z pobytu na łonie
rodziny. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w zachowaniu rodziców
odkryła pewien nieswój pierwiastek, symptom oddalenia; jakby byli
nie do końca z nią obecni. Przez większość wizyty spychała te
myśli w ciemny zakątek umysłu z nadzieją, że wkrótce jakiś
gest ze strony matki lub ojca przekona ją, że było to tylko
złudzenie, ale im bliżej było powrotu do Lubina, tym coraz
bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że musi stanąć w
prawdzie i przestać zwodzić samą siebie. Nie chciała jednak
poruszać tej kwestii otwarcie; liczyła, że po przeczekaniu problem
sam zniknie. Że to jakaś drobna kłótnia, którą mieli przed jej
przyjazdem, a nie chcieli psuć jej humoru, albo drobny kłopot,
którego rozwiązanie musieli odroczyć do czasu po świętach.
Nie
sprawiło to jednak, że zaczęła się lepiej czuć, stąd
niewidzącym wzrokiem wpatrywała się najpierw w okno, a potem w
swój kubek, w zamyśleniu sunąc palcem po jego brzegu. Kiedy mama
przyniosła tacę ze swoją herbatą i talerzem kanapek, podniosła
na nią wzrok, robiąc miejsce na stole. Zerknęła przy okazji na
tatę, który oglądał podskakujące pomarańczowe koszulki –
domyśliła się, że śledzi transmisję jakiegoś meczu.
–
Czyli Weronika znowu się wplątała w jakiś związek, dobrze
rozumiem? – spytała pani Żmuda, wykładając rzeczy z tacy na
stół, a po chwili sama do niego zasiadła.
Zosia
przytaknęła niemo. Były z matką dość blisko – dopóki nie
spotkała Weroniki, rodzicielka pełniła rolę jej przyjaciółki.
–
I jaki jest jej nowy chłopak?
Zosia
wzruszyła ramionami, mieszając łyżeczką w naparze.
–
Czarujący... dla pewnych kręgów.
–
Ale nie dla ciebie?
Zosia
skrzywiła się lekko; miała przecież dać mu szansę, a na razie
notorycznie go skreślała.
–
Przynajmniej na razie – wybrnęła, starając się odegnać o wiele
gorsze słowa, które cisnęły się jej na usta. – To chyba nie
mój typ człowieka.
Pani
Żmuda uśmiechnęła się, ale przypominało to bardziej uśmiech do
siebie niż do córki. Pozwoliła trwać im w ciszy na czas przeżucia
kęsa kanapki, by zadać pytanie:
–
A jaki jest twój typ człowieka?
Zosia
musiała się zastanowić nad odpowiedzią, tym razem dla zajęcia
rąk skubiąc koronkę obrusu.
–
Na pewno nie taki.
Telewizyjny
komentator oznajmił, że „dobrych wyborów dokonuje dziś kapitan
Cuprum Lubin”, a Zośka w końcu sięgnęła po kolację. Nim
zdążyła dobrze przełknąć cały kawałek, poczuła wibracje w
kieszeni i odkryła, że to znów sprzedawcy operatora sieci dzwonią
z umową i odrzuciła to połączenie bez zastanowienia.
–
Zamierzasz jej o tym powiedzieć? – spytała mama, przystawiając
kubek do ust.
Córka
pokręciła głową.
–
Póki co – nie. Chyba że się narazi. – Zamilkła na kilkanaście
sekund. – Poza tym, to nie ma nic do rzeczy. Ważne, że Werka jest
zadowolona.
Osobiście
uważała, że jej samej taki zaszczyt nie spotka, dlatego z pewnym
ciepłem na sercu pomyślała, że zawsze zostanie jej praca i wierny
pies na starość. I nie, żeby jej zależało – Zosia znała
siebie na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest kimś, kogo lubi się
od razu; Weronika w pewnym sensie trafiła na podatniejszy grunt,
kiedy Żmuda była narażona na demaskację przez stres, więc robiła
wrażenie nieco dostępniejszej u progu studiów, ale było to tylko
wrażenie – kiedy pył opadł, Zosia wróciła do dawnej formy, a
Werka jakimś cudem została.
I
właśnie fakt, że straciła głowę dla kogoś pokroju Krystiana,
zmusił ją do zastanowienia się nad przyczynami takiego rozwoju ich
przyjaźni.
Gdyby
jednak pisana jej była samotność, Żmuda czuła się na nią
gotowa.
Pociągnęła
łyk swojej herbaty, czując, jak przyjemne ciepło rozgrzewa nie
tylko jej fizyczne, ale i psychiczne wnętrze. Dobry napar ma wiele
korzystnych właściwości.
–
Myślałaś, co będzie, jeśli im się uda?
Zosia
spojrzała na matkę, której zagadkowa mina zasiała w niej ziarnko
niepokoju. Dobroczynny wpływ earl greya wyparował w okamgnieniu.
–
Będę się cieszyć razem z nimi.
Nawet
jeśli miałoby mnie to kosztować powrót do samotności.
* * *
–
...więc prosiłbym cię, żebyś uporządkowała leki w szafce.
Ostatnio zrobił się tam niezły bajzel.
Zosia
poczuła, jak niezbyt długie paznokcie boleśnie wbijają jej się w
dłoń. Tu, w gabinecie weterynaryjnym, dźwięk był dziwnie
brzęczący, jakby odbijał się od metalowych elementów
umeblowania, więc głos doktora Michała Sarnacha brzmiał w nim
podwójnie irytująco.
Ten
zaś pochylał się nad czyjąś kartoteką, wciąż jeszcze w
ochronnych ubraniach po operacji. Zośka miała okazję uczestniczyć
w niej jako – póki co – wyłącznie obserwatorka, choć na tym
etapie powinno się ją już dopuszczać do asysty.
–
Z całym szacunkiem, szefie – odezwała się łagodnie, co
kosztowało ją sporo samozaparcia – ale wydaje mi się, że to
raczej rola... praktykantek albo wolontariuszek, nie...
–
A mnie się wydaje, że ty też jesteś tu praktykantką – mruknął,
nadal odwrócony do niej plecami.
Zosia,
która uważała siebie za melancholiczkę, poczuła, jak od środka
zaczął ją palić gniew. I choć bardzo chciała, nie mogła go
okazać, bo w tej sytuacji to mogło okazać się zabójcze. Ale
potrzebowała tej pracy, referencji tego człowieka. Na
tym etapie specjalizacji zmiana kliniki nie wpłynęłaby korzystnie
na jej egzamin końcowy, nie mówiąc o tym, że miałaby problem
znaleźć zatrudnienie w tak dogodnym miejscu. Przełknęła więc
przekleństwa i odparła martwym tonem:
–
Racja. Przepraszam.
Wyszła
na hol, gdzie Gosia za kontuarem rozmawiała z kimś przez telefon ze
zmarszczonym czołem. Chwilowo nie w nastroju na pogaduchy, Zosia
skierowała się do dyżurki z nadzieją znalezienia swojej
czekolady, ale jedyne, co znalazła, to fioletowe opakowanie po niej.
Myślała nad herbatą, ale znając pobudzające właściwości
teiny, zrezygnowała, ograniczając się do oparcia o szafkę w
półpochyleniu, z dłonią przyciśniętą do czoła i zaciśniętymi
powiekami. Starała się wyrównać oddech, a tym samym – szalejące
tętno, z nadzieją, że nikt się nie pojawi w pokoju, ale po chwili
weszło kilka praktykantek, dwie laborantki z dołu i dwie inne
lekarki, zrobił się spory ruch, więc wyprostowała się,
zakładając ręce na piersi.
Czy
„powodzenie” Weroniki w miłości cokolwiek zmieniłoby w życiu
Zosi? Poza tym, że usunęłaby się na dalszy plan. W klinice znała
prawie wszystkich, ale nie na tyle, żeby powiedzieć im o zachowaniu
szefa, a większość czasu spędzała właśnie tutaj. To nie tak,
że Zosia wracała do mieszkania i wszystko się zmieniało. Czuła
raczej, że nie ma jednego miejsca, które byłoby ucieczką od
problemów, w którym czas by się zatrzymywał. Nawet dom rodzinny w
Katowicach przestawał być domem. Przemieszczała się od budynku do
budynku, ale żadnego nie uważała za swoją ostoję.
Westchnęła
ciężko i przeciągle. Czując, że wreszcie może wrócić do
gabinetu bez ryzyka kłótni z szefem, wyszła na hol, na którym od
razu dopadła ją Gośka.
–
Zosiu, możesz mnie zastąpić na kwadrans? – recepcjonistka miała
prawdziwy niepokój w oczach. – Dziecko mi się rozchorowało i
muszę biec do apteki. Szef mi pozwolił. Błagam, to tylko chwila, a
ty się znasz na rzeczy przecież.
Wszelki
gniew minął Żmudzie jak ręką odjął.
–
Jasne, nie ma sprawy. Leć.
Zaczynała
tak jeszcze na studiach, zanim ukończyła pięcioletnią podstawę –
jako recepcjonistka. Z wyjątkiem może pacjentów i komputera nic
się nie zmieniło, więc bez zawahania zgodziła się pomóc
koleżance.
Jak
każdy człowiek opuszczający jakieś miejsce w pośpiechu, Gośka
zostawiła biurko w nieładzie, więc Zośka, wczytawszy się w
niektóre papiery, zaczęła je porządkować. Układ zawsze był
taki sam: każdy rodzaj dokumentu miał swój pojemnik lub szufladę.
Przy okazji wyłączyła jej stronę z portalem społecznościowym w
obawie przed szefem, odłożyła telefon na miejsce i zamknęła
pojemnik z kanapkami. Gosia musiała mieć naprawdę szalony dzień,
bo słynęła z tego, że porządek był jej znakiem rozpoznawczym –
żadna poprzednia recepcjonistka nie mogła się z nią równać.
Równie dobrze mogłaby uporządkować za Zośkę te leki, które
zlecił szef – uporałaby się z tym o wiele skuteczniej.
–
O, a to niespodzianka.
Zosia
podniosła głowę na męski głos i spojrzała w oczy mężczyźnie,
którego już skądś kojarzyła. Ciemne włosy, broda... Zajęło
jej kilka sekund, zanim dotarło do niej, skąd go zna. Czy to nie po
jego wizycie kilka tygodni temu dostała ochrzan od szefa? Choć
zdawała sobie sprawę, że to zupełnie irracjonalne, poczuła
przypływ gniewu na prawie nieznajomego gościa kliniki. Jeszcze
trochę i będziesz musiała się zapisać na jakąś terapię,
pomyślała. Uczucie jednak nie minęło.
–
Dzień dobry – odparła chłodno. – W czym mogę pomóc?
Oschłość
w jej głosie sprawiła, że mężczyzna nieco się zmieszał i
uśmiech zniknął z jego ust niemal błyskawicznie. Ale Zosia
pozostawała niewzruszona.
–
Eee... no cóż, byliśmy umówieni na kontrolę.
Choć
nie mogła tego zobaczyć, Zosia usłyszała ciche skomlenie pod
kontuarem. Mężczyzna spojrzał w dół i syknął, jakby dla
uciszenia kogoś.
–
Na godzinę... – Żmuda zerknęła na zegarek. – Trzynastą?
–
Tak.
Już
się pochyliła nad notesem, ale drgnęła na niespodziewane,
pojedyncze szczeknięcie.
–
Alaska! – wycedził przez zęby właściciel, znowu patrząc w dół.
Alaska.
To imię dziwnie dobrze jej się kojarzyło. Po kilku sekundach
zobaczyła w głowie śliczną sukę rasy husky, leżącą na jej
stole, tak osowiałą, ale jednocześnie bardzo ufną. Obwinianie jej
za niesnaskę z szefem wydawało się nielogiczne, obwinianie jej
właściciela – wręcz przeciwnie.
Nie
dała po sobie poznać, że zatrzymała się w pół ruchu, podniosła
terminarz z biurka, przejeżdżając długopisem wzdłuż listy
nazwisk.
–
Pan...
W
momencie, w którym miała odszyfrować jego nazwisko, na kontuarze
pojawiły się dwie białe łapy, a pomiędzy nimi łebek z
wywieszonym jęzorem. Alaska wydała z siebie pojedyncze
szczeknięcie, a zza jej głowy można było dostrzec zamiatający
wte i wewte ogon. Zośka nie mogła się powstrzymać przed cichym
śmiechem, podobnie jak właściciel, który zresztą początkowo
chyba chciał ściągnąć suczkę z kontuaru, ale ostatecznie się
rozmyślił.
–
Cześć, śliczna! – Zosia zaczęła głaskać Alaskę po łebku, a
ta od razu szukała sposobności, żeby polizać jej dłoń. – Też
się cieszę, że cię widzę!
Alaska
w końcu zdjęła łapy z blatu, a Zosia wyszła zza biurka, żeby
móc się z nią lepiej przywitać. Przykucnęła tuż przed nią, a
husky reagował bardzo radośnie na każdy jej dotyk.
–
Jak się czujesz, co? – Żmuda odruchowo zaczęła sprawdzać jej
uszy, sierść i łapy. – Bo ja widzę, że jesteś zuch
dziewczyna! – Pobawiła się z nią jeszcze chwilę, przytuliła ją
i wstała z kucek, patrząc jej właścicielowi w oczy. Znowu miała
takie wrażenie, jakby skądś go kojarzyła – i to nie tylko z
tamtej feralnej zmiany. – Jak się trzyma? Zastrzyk pomógł? Nie
działo się nic złego?
–
Nie, ale dla bezpieczeństwa pani weterynarz zaleciła jeszcze kilka
kontrolnych wizyt – odparł, wpatrzony w Zośkę, ale ona nie mogła
oderwać wzroku od Alaski, która usiadła przy jej nodze i
spoglądała ciągle na nią w górę.
–
To mam złą wiadomość. – Żmuda spojrzała na mężczyznę, już
bez chłodu czy gniewu, ale nie powściągnęła swojej złośliwej
satysfakcji w głosie, kiedy dodała: – Trochę sobie pan poczeka.
– Wskazała palcem na poczekalnię, która była pełna ludzi wraz
z pupilami.
–
JESTEM! – oznajmiła głośno od progu zdyszana Gośka z reklamówką
leków w ręce. – Mama przyjdzie po nie prosto z pracy, bo Krzysiek
musi dziś dłużej siedzieć i... O, dzień dobry. Czy koleżanka
już pana obsłużyła?
–
Zamierzała, ale nie dokończyła – odparła Zosia z uśmiechem. –
Myślę, że sobie już poradzisz, co?
–
Pewnie. Wielkie dzięki. – Gosia odwzajemniła jej gest, a Żmuda z
westchnieniem opuściła recepcję, żeby zająć się układaniem
leków w gabinecie.
Jeszcze
raz spotkała urodziwą Alaskę i jej człowieczego kompana tego
dnia, koło piętnastej, kiedy kończyła zmianę. Wciąż siedzieli
w poczekalni – Alaska już trochę znudzona leżała na podłodze i
przysypiała, jej przyjaciel czytał książkę, w jednej dłoni
trzymając smycz. Na widok Zosi suczka wstała, zaszczekała,
wymachując ogonem i przebierając nogami. Zośka nie mogła się nie
uśmiechnąć na ten widok, więc odmachała jej na pożegnanie,
witając w ten sposób wolny (lub nie do końca) weekend.
Gdyby
spojrzała wyżej, zobaczyłaby, że nie tylko Alaska odwzajemniła
jej uśmiech.
* * *
Choć
pogoda sprzyjała, weekend wcale nie był dla Zośki pełen
wytchnienia. Oprócz oczywistej nauki, męczyła ją jeszcze jedna
rzecz: zachowanie Weroniki. Pozornie śmiała się i była taką samą
pozytywną osobą jak zawsze, ale można było wyczuć w tym jakiś
fałsz. Całą sobotę spędziła więc odganiając myśli o rozmowie
na rzecz notatek i odrzucania połączeń od operatora sieci. Jeśli
odraczała rozmówienie się z przyjaciółką, to jeszcze większą
niechęć wywoływała w niej myśl o wysłuchiwaniu – z pewnością
bardzo bogatych – ofert umowy dla swojego telefonu.
W
niedzielę postanowiła rozwiązać męczącą ją kwestię. Nie
znosiła niedomówień na dłuższą metę i raczej uchodziła za
bezpośrednią. Chciała zrobić to przy obiedzie, ale Weronika
umówiła się na niego z Krystianem na mieście, więc zrobiła to
przy śniadaniu, przy którym Werka dziwacznie uciekała przed jej
wzrokiem. Było tak zresztą od ich wspólnego spotkania z jej
chłopakiem.
–
Od kilku dni coś jest z tobą nie tak. O co chodzi? – odezwała
się Żmuda.
–
O nic – odparła Stachurska, nie do końca przekonywającym
obojętnym tonem. – A o co ma chodzić?
Jadła
kanapki jak zwykle, popijając je wodą z cytryną, ale szybko
spuściła wzrok.
–
O to. – Weronika nie podnosiła na nią oczu, pozornie
skoncentrowana na śledzeniu pływającego w wodzie miąższu
cytryny. – O unikaniu mnie i dłuższych rozmów. I tak od naszego
spotkania z Krystianem. – Nadal to samo.
Zosia
westchnęła, mając od dawna swoje podejrzenia co do powodu takiego
zachowania. Teraz tylko zaczynała się upewniać.
–
Możesz mi powiedzieć. Wiesz, że ja się nie obrażę.
Weronika
wreszcie spojrzała jej w oczy, ale wciąż z zawahaniem. Wciągnęła
powietrze, patrząc na Zośkę nieco z ukosa.
–
Krystian uważa, że jesteś stuknięta.
Zośka
wybuchnęła szczerym, serdecznym śmiechem. Werka wyglądała, jakby
wielki kamień spadł jej z serca i odchyliła się, opierając plecy
na krześle.
–
I to tyle? Już myślałam, że zakaże ci się ze mną zadawać,
żebyś nie zdziwaczała, a tu tylko opinia wariatki.
Zdarzały
się takie ekstremalne przypadki „miłości życia” Stachurskiej,
które w przypływie gniewu po spotkaniu ze Żmudą prosiły tę
pierwszą o zmianę współlokatorki. W takich momentach Weronika
trzeźwiała i toksyczna znajomość z wybrankiem dobiegała końca.
Nie wiedzieć czemu, nie do końca przystające do norm usposobienie
Zośki w niektórych ludziach wywoływało gniew, wręcz nienawiść;
ona była tego świadoma, ale nic sobie z tego nie robiła. Nie była
już niepewną siebie szesnastolatką, dla której priorytetem jest
opinia rówieśników. Znała siebie, swoją wartość i wiedziała,
że nikt, kto nie ma racjonalnych argumentów, by jej nienawidzić,
nie jest godny, żeby marnować energię na zaprzątanie nim sobie
głowy.
–
Więc nie jesteś zła? – upewniła się jeszcze Weronika, coraz
śmielej rozprowadzając uśmiech na twarzy.
Zosia
spojrzała na nią z politowaniem.
–
A czy kiedykolwiek byłam zła za takie coś? – Werka zaśmiała
się z ulgą. – Mam tylko nadzieję, że nie nałoży ci zakazu
zbliżania jak poprzednicy.
Stachurska
pokręciła energicznie głową.
–
Już mi powiedział, że „przecież to ja sobie wybieram
przyjaciół, nie on mi”.
Zośka
zamaskowała zaskoczenie, wracając do śniadania. Może naprawdę
powinna dać mu czas? W gruncie rzeczy „pierwszą próbę”
przeszedł pomyślnie. Oczywiście, nie wszyscy mężczyźni w życiu
Weroniki byli zaborczy – zdarzali się i tacy, co ten etap również
przechodzili z powodzeniem, ale brakowało im większego zrozumienia;
przypominało to przemilczane pretensje. Żmuda po raz kolejny
zrugała siebie za powierzchowne ocenianie i ponowiła postanowienie
przeczekania „pięknych początków” związku Weroniki i
Krystiana.
Teraz
jednak uśmiechała się do przyjaciółki, bo potwierdziła się
jeszcze jedna rzecz: Krystian zupełnie nie był „jej typem
człowieka”, co oznaczało, że jest wprost idealny dla Weroniki.
W
poniedziałek w pracy po sielance nie było śladu. Natężenie ruchu
gwałtownie wzrosło, a wraz z nim nerwowość i napięcie, które
sprawiły, że zaczęły trząść się ręce i pojawiały się
błędy. Zośka była tak zajęta, że od szóstej rano do trzynastej
pozostawała bez jedzenie, co więcej – nawet nie czuła głodu.
Nie potrafiła myśleć o swoim pustym żołądek w obliczu
cierpienia zwierząt, które badała. A w głowie majaczyła jej
perspektywa weekendu zjazdowego i kilku zaliczeń.
Dlatego
kiedy natknęła się na szefa w holu pod koniec zmiany, tknęło ją
złe przeczucie. Rozmawiał ze zmienniczką Gosi, ale minę miał
nietęgą. Zdawało jej się, że po drodze minęła kogoś
znajomego. Licząc, że uda jej się uniknąć konfrontacji z
doktorem Sarmachem, wbiła wzrok w posadzkę i przyspieszyła krok w
kierunku dyżurki. Nic jej się tak nie marzyło, jak bezproblemowy
powrót do domu.
Była
już przebrana i miała włożyć płaszcz, kiedy usłyszała za
swoimi plecami.
–
Żmuda, za pięć minut u mnie.
Zastygła
w pół ruchu, poprawiając kołnierz. Odwróciła się na pięcie,
ale po szefie w drzwiach pozostał tylko ruch powietrza. Zośka
poczuła, jak jej tętno przyspiesza. Zdjęła płaszcz i przewiesiła
go sobie przez rękę, na nieco miękkich nogach idąc w kierunku
gabinetu szefa.
Kiedy
weszła, doktor Sarnach stał odwrócony tyłem, szukając czegoś –
najwyraźniej jakiejś książki – na jednym z górnych regałów,
ale w jego ruchach widać było pewne napięcie. Zośka zamknęła
cicho drzwi i zauważyła, że przedłużające się milczenie ze
strony szefa powoli podnosi jej ciśnienie.
Kiedy
wreszcie się odwrócił, jego twarz nie pozostawiała żadnych
wątpliwości.
–
Żmuda, czy ty masz jakiś problem z rozumieniem prostego języka
polskiego? Masz obce korzenie, o których nic nie wiem?
Zosia
milczała, ale twardo trwała w postanowieniu, żeby się nie dać –
nie odpuszczała szefowi odważnego, pewnego siebie wzrok. Sarnach
nie poczuł się jednak zbity z pantałyku.
–
Poprosiłem cię w piątek o uporządkowanie leków. Czy tak trudno
było to zrobić w ciągu jednej zmiany?
Zapomniała.
Na śmierć. Miała zamiar się za to zabrać, ale wtedy Gosia
poprosiła ją o pomoc, a później zdarzyło się tyle innych,
ważniejszych rzeczy w klinice, że jakiś idiotyczny porządek w
szafce z lekami nawet nie przemknął jej przez myśl.
Teraz
już trudniej było jej zamaskować zmieszanie. Zacisnęła tylko
zęby, ale szef wychwycił jej moment słabości.
–
To nie jest pierwszy raz, kiedy wykazujesz się niekompetencją.
Czasem się zastanawiam, kto wydał ci uprawnienia...
–
Z całym szacunkiem, panie doktorze – wtrąciła się Zosia głosem
poważnym i stanowczym, w którym czaiła się spora doza tłumionego
gniewu – ale myślę, że etap licealnej wolontariuszki powinnam
mieć dawno za sobą. Jestem tutaj w ramach praktyki
specjalizacyjnej, dla chirurgii, nie zdobywam podstawowych uprawnień.
Nie sądzi pan, że układanie leków jest trochę poniżej moich
kompetencji? Ma pan całe grono wolontariuszy, oni z miłą chęcią
się tym zajmą. Tymczasem zamiast pozwalać mi asystować przy
operacjach, pan wysyła mnie do jakichś robót dla dzieci.
Na
twarz Sarnacha wpełznął jadowity uśmiech.
–
Jakie szczęście ja mam, że trafiła mi się tak kompetentna osoba!
Czym sobie na to zasłużyłem? – Zośka niemal zjadała własne
zęby, żeby tylko nie wybuchnąć. Wtedy mina szefa gwałtownie
stężała. – Już cię ostatnio upomniałem i nie zamierzam się
powtarzać: twoja pozycja wisi na włosku. JA decyduję, co, gdzie i
jak będziesz robić. JA tu jestem szefem i jeśli JA zechcę, to
będziesz i czyściła klatki.
Zośka
jeszcze przez kilka sekund wpatrywała się w szefa z zaciśniętymi
zębami, tłumiąc w sobie wiele negatywnych uczuć i gorzkich słów,
ale czując, że dłużej ich nie zniesie, wysyczała tylko przez
zęby:
–
Do widzenia.
Nie
omieszkała trzasnąć drzwiami, wzbudzając zainteresowanie
pacjentów i pracowników kliniki.
W
holu z nikim się nie pożegnała. Naprędce założyła płaszcz,
szalik, czapkę i rękawiczki, zarzuciła torbę na ramię. Pędziła
niemal na oślep i drzwiami kliniki też nie bała się trzasnąć.
Rozgrzewana wewnętrznym żarem nawet nie poczuła, że nastał już
mroźny listopad, który tego dnia przyniósł ujemną temperaturę.
Usłyszała
jednak, że drzwi kliniki za jej plecami znowu się otwierają, ale
się nie odwróciła, a i on zatrzymał się w pół ruchu, jakby
zabrakło mu odwagi. Przebiegł kilka kroków na mrozie i zastygł
raptownie, tracąc rezon. Usłyszał głos ze środka i z rozdarciem
spojrzał raz w tamtym kierunku, raz w jej i z rezygnacją wybrał
ciepłe wnętrze kliniki.
Hej, ho, dwa miechy
później wracam.
Opłacało się czekać?
EDIT: Przy okazji chciałabym zachęcić osoby piszące opowiadania siatkarskie - bądź te, co szukają takowych po czytania - na swój spis takich tekstów: Słowem Szyte. :)
PS Ankieta czytelnicza na dole nadal aktualna.
EDIT: Przy okazji chciałabym zachęcić osoby piszące opowiadania siatkarskie - bądź te, co szukają takowych po czytania - na swój spis takich tekstów: Słowem Szyte. :)
PS Ankieta czytelnicza na dole nadal aktualna.
Nie ma nic gorszego niż zaciskanie zębów i udawanie, że traktowanie cię jak śmiecia nie robi na tobie żadnego wrażenia (znam z autopsji). Zastanawiam się w czym tkwi problem. Szef Zośki to kretyn, a takie traktowanie pracownika chyba zaczyna podchodzić pod mobbing. Facet najwyraźniej szuka pretekstu, by ją wyrzucić. Skończony cham i dupek.
OdpowiedzUsuńAch te nowe miłości. Krystian jakoś niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale poczekam jeszcze z oceną. Ciekawa jestem jak zamierzasz pociągnąć ten wątek, bo już widzę, że szczęście Weroniki zaczyna być męczące dla Zośki. Chyba ktoś tu zaczyna odczuwać samotność, ale słynny "Ajsbrejker" odegra tutaj swoją rolę. Nie oszukujmy się, rozgryzłam chłopaka od razu. Te jego uśmiechy nie mogą być przypadkowe, a Alaska jest całkiem dobrą wymówką, by zagadać do Zośki.
Komentarz bez sensu, ale po kolejnej zarwanej nocy mój mózg już nie funkcjonuje jak należy i prosi o chwilę wytchnienia. Dzisiaj nie stać mnie na więcej, ale rozdział bardzo fajny. I tutaj taka malutka prośba. Niech Grzesiek zaprosi ją na jakiś spacer, bo wpada na nią za każdym razem, gdy przychodzi do kliniki. Pozdrawiam :)
Może mi uwierzysz, a może nie - ale naprawdę miałam zamiar przybyć do Zosi z komentarzem przed wyjazdem nad morze - a więc dziś lub jutro. I Twój komentarz u Mańki nie ma w tej kwestii znaczenia - w sensie, że nie chcę Ci się tylko odwdzięczyć, ale po prostu nadszedł już czas na Alaskę. Może to trochę nieskładne, ale mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi ;)
OdpowiedzUsuńNo dobrze, do rzeczy. Nie dziwię się Zosi, że obawia się jak związek Werki z Krystianem wpłynie na ich przyjaźń. Choćby wszyscy zarzekali się, że wcale tak nie jest, to i tak wiadomo, że te relacje muszą sobie wzajemnie nieco "przeszkadzać". Zwłaszcza, jeśli facet i przyjaciółka głównej zainteresowanej nie pałają do siebie sympatią, a tak ewidentnie jest w przypadku Krystiana i Zosi. Trudno. Życie. Nie wszyscy na tym świecie muszą się wzajemnie kochać i uwielbiać, i zdaje się, że Zośka to doskonale rozumie. Opinie innych ludzi na swój temat traktuje z dystansem - i bardzo dobrze. Ale sposób, w jaki traktuje ją szef, to jest zupełnie inna para kaloszy. Cieszę się, że w końcu przestała pozwalać na pomiatanie sobą, choć pewnie dużo nieprzyjemnych konsekwencji to za sobą pociągnie. Nie rozumiem, czemu ten facet tak się na nią uwziął, ale nie on jeden lubi traktować pracowników jak szmaty do podłogi.
Nie wiem, czy prawidłowo odczytałam sygnały, ale zdaje się, że między rodzicami Zosi nie dzieje się za dobrze. W każdym małżeństwie zdarzają się kryzysy, więc mam nadzieję, że tutaj jest tak samo. W każdym razie mam dziwne wrażenie, że Zośce nic się aktualnie nie układa. Nie są to może jakieś spektakularne katastrofy, ale jednak i kwestia przyjaciółki, i rodziców, i pracy muszą absorbować jej myśli i być dość uciążliwe. Ot, takie zwykłe codzienne problemy. Tylko że z codzienności składa się życie. A jak takich, z pozoru drobnych, spraw nagromadzi się za wiele - to może człowieka złamać.
I na koniec Grzesiek. Tak nam się tu nieśmiało przebija, boczkiem, boczkiem... a to w telewizorku, a to gdzieś w klinice... a na razie Zośkę bardziej niż on, to jego pies interesuje XD Zobaczymy, jaki rozwój wydarzeń nam zaproponujesz, wydaje mi się, że Grzesiek tu będzie taki sympatyczny i normalny, ale na razie było go zbyt mało, żebym potrafiła bardziej go scharakteryzować.
Bardzo dobrze się to czyta, wiesz? Pisz następne rozdziały, ja nie obiecuję, że zawsze będę na czas, ale w końcu przecież dotrę :P
buziaki! :*
P.S. Aż na koniec przeleciałam wzrokiem ten komentarz i sprawdziłam, czy gdzieś z rozpędu nie napisałam "Tośka" XD ale nie! Jestem jeszcze w miarę przytomna :D
Gdyby w ankiecie była opcja, zaznaczyłabym: Zbłądziłam, ale zostaję.
OdpowiedzUsuńJest zauważalna różnica, kiedy poza chęcią napisania opowiadania autorka dysponuje umiejętnościami i wiedzą jak to robić. Świetne opisy, fajne wprowadzenie w fabułę i lekkie pióro.
Chociaż w trzech pierwszych rozdziałach nikt się w sobie spektakularnie nie zakochuje (no może poza Werką), ze sobą nie rozstaje i nie kłóci, a o siatkarskim bohaterze wiemy jedynie, że jest, ma Alaskę, i coś go odrobinę wzięło, to i tak czyta się z przyjemnością i z miejsca zapada w ten przesycony deszczem, zośkowy świat.
Bardzo podoba mi się, jak wprowadzasz swoją bohaterkę. Znamy ją już, lubimy z jej dziwactwami, które wcale nie są takie dziwaczne, z jej powściągliwością i rezerwą do świata. Chce się Zosi więcej i z pewnością będzie się za nią stało murem, więc Grzesiek niech się ma na baczności.
Z pewnością będę tu zaglądać i czekać na rozwój wypadków. Do zobaczenia.
Może Ci się wydawać, że już piątek, skoro pod koniec ostatniego komentarze napisałam, że skomentuję jutro. Ale nie, ja nie potrafię zaginać czasoprzestrzeni, jeszcze nie. Po prostu poczułam nagle przemożną chęć przeczytania trzeciego rozdziału i napisania krótkiej opinii na ten temat. Robię to chętnie, choć z tyłu głowy mam to, że za tydzień poprawka z organicznej i trochę mnie żołądek ściska, gdy czytam, że Zośka też się uczy. Ogólnie to myślałam, że czytania Alaski zajmie mi tydzień, bo jakoś uznałam, że rozdziały mają po 20 stron. Ale dwa dni i już, a szkoda, bo wolałabym jeszcze dłużej czytać i czytać, a teraz zamieniam czytanie w czekanie. I w sumie to jest lepsze niż całkowity niebyt w tym świecie Zośki, jesieni, Alaski i zarośniętego Grześka.. Cieszę się bardzo, że miałam to szczęście, że kiedyś zaobserwowałam Cię na twitterze i tam zapoznałaś mnie ze sobą i Twoją twórczością. Także bardzo mi miło, że rozświetlił mi się ten smutny mrok. Straciłam znowu wątek swoich rozważań.
OdpowiedzUsuńZośce nic się nie układa. Rodzice jacyś wycofani, ciężko stwierdzić, co tam się dzieje. W pracy jak widać lekki dramat. Nauki pełno. Do tego Werka.. Niby fajnie, bo może trafił jej się ktoś miły, może nie książę z bajki.. Ja się czasem zastanawiam, czy w życiu nie chodzi o to, żeby znaleźć kogoś miłego, nie idealnego.. Ciężka zagadka. Nie ma się, co dziwić, że czuje się niepewnie. Każda nowa znajomość przyjaciółki, kiedy nie ma się pewności, może być pewnego rodzaju zagrożeniem.
Na pierwszym planie mamy Zośkę, jej problemy, niejasne sytuacje. A gdzieś tam z tyłu Grzesiek, chyba się już lekko uśmiecha, a nic treściwego nie robi, bo na to i tak za wcześnie. Jak ja kocham takie historię! Bo w innych, może będę wredna, w trzecim rozdziale wszyscy są zakochani, a i ciążę się zdarzają. A tu nie, tu jest wręcz po Bożemu, a ja lubię tak najbardziej. Dlatego podoba mi się, gdzie jestem, co czytam. Bo czyta się przyjemnie, a sama historia jest jak gorąca herbatą z cytryną. I nawet w ciepły dzień bardzo mi smakuje.
Ściskam i życzę weny.
Annie, jaskolka-uwieziona.blogspot.com
Po jakims miesiacu zwlekania w koncu znalazlam czas zeby cos nabazgrac w tym komentarzu. Bo pisanie komentarza w moim przypadku to za duzo powiedziane. Nie umiem az tak dzielic sie odczuciami jak moje poprzedniczki ale musze ci powiedziec, ze jest to jedno z najlepszych opowiadan jakie mam przyjemnosc czytac i chyba codziennie sprawdzam czy nie pojawilo sie cos nowego. Blagam pisz to dziewczyno i publikuj poki wzrok mi jeszcze funkcjonuje :)
OdpowiedzUsuńPs prosze zignoruj moja nazwe ale zakladalam to konto majac jakies 10 lat. Sama rozumiesz blad mlodosci XD