poniedziałek, 17 lipca 2017

3. Wartość wariata

[ ]

Zapadał już zmierzch. Szare niebo pogrążało się powoli w ciemności, ale deszcz nie ustawał. Z kubka parowała herbata, a zamyślone oczy wpatrywały się w okno.
Święto zmarłych nie wypadło tak źle, jak Zośka przeczuwała; chociaż pogoda nie rozpieszczała, w domu poczuła się wreszcie na tyle dobrze, by móc przestać zwracać uwagę na aurę. Z dala od szefa i problemów kliniki czuła, że powoli się resetuje. Co prawda, w podróż zmuszona była zabrać swoje notatki, ale tutaj nawet perspektywa nauki nie wydawała się nużąca. Na swój sposób zawsze tęskniła do Śląska, do ciężkiego powietrza, rozlegających się zewsząd dźwięków gwary, tramwajów podpisanych śląskimi imionami, śmiesznych palm w centrum Katowic, górniczej kultury, widoku Spodka i dziwnej znajomości tej części nieba. Chociaż Lubin stanowił niezgorsze zastępstwo dla stolicy jej rodzinnego regionu, nigdy nie mógł do końca zapełnić pewnej pustki, jaką tworzyła w niej rozłąka z Katowicami. Nie była wciąż w stanie nazwać go domem.
Coś jednak nie dało jej się do końca cieszyć z pobytu na łonie rodziny. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w zachowaniu rodziców odkryła pewien nieswój pierwiastek, symptom oddalenia; jakby byli nie do końca z nią obecni. Przez większość wizyty spychała te myśli w ciemny zakątek umysłu z nadzieją, że wkrótce jakiś gest ze strony matki lub ojca przekona ją, że było to tylko złudzenie, ale im bliżej było powrotu do Lubina, tym coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że musi stanąć w prawdzie i przestać zwodzić samą siebie. Nie chciała jednak poruszać tej kwestii otwarcie; liczyła, że po przeczekaniu problem sam zniknie. Że to jakaś drobna kłótnia, którą mieli przed jej przyjazdem, a nie chcieli psuć jej humoru, albo drobny kłopot, którego rozwiązanie musieli odroczyć do czasu po świętach.
Nie sprawiło to jednak, że zaczęła się lepiej czuć, stąd niewidzącym wzrokiem wpatrywała się najpierw w okno, a potem w swój kubek, w zamyśleniu sunąc palcem po jego brzegu. Kiedy mama przyniosła tacę ze swoją herbatą i talerzem kanapek, podniosła na nią wzrok, robiąc miejsce na stole. Zerknęła przy okazji na tatę, który oglądał podskakujące pomarańczowe koszulki – domyśliła się, że śledzi transmisję jakiegoś meczu.
– Czyli Weronika znowu się wplątała w jakiś związek, dobrze rozumiem? – spytała pani Żmuda, wykładając rzeczy z tacy na stół, a po chwili sama do niego zasiadła.
Zosia przytaknęła niemo. Były z matką dość blisko – dopóki nie spotkała Weroniki, rodzicielka pełniła rolę jej przyjaciółki.
– I jaki jest jej nowy chłopak?
Zosia wzruszyła ramionami, mieszając łyżeczką w naparze.
– Czarujący... dla pewnych kręgów.
– Ale nie dla ciebie?
Zosia skrzywiła się lekko; miała przecież dać mu szansę, a na razie notorycznie go skreślała.
– Przynajmniej na razie – wybrnęła, starając się odegnać o wiele gorsze słowa, które cisnęły się jej na usta. – To chyba nie mój typ człowieka.
Pani Żmuda uśmiechnęła się, ale przypominało to bardziej uśmiech do siebie niż do córki. Pozwoliła trwać im w ciszy na czas przeżucia kęsa kanapki, by zadać pytanie:
– A jaki jest twój typ człowieka?
Zosia musiała się zastanowić nad odpowiedzią, tym razem dla zajęcia rąk skubiąc koronkę obrusu.
– Na pewno nie taki.
Telewizyjny komentator oznajmił, że „dobrych wyborów dokonuje dziś kapitan Cuprum Lubin”, a Zośka w końcu sięgnęła po kolację. Nim zdążyła dobrze przełknąć cały kawałek, poczuła wibracje w kieszeni i odkryła, że to znów sprzedawcy operatora sieci dzwonią z umową i odrzuciła to połączenie bez zastanowienia.
– Zamierzasz jej o tym powiedzieć? – spytała mama, przystawiając kubek do ust.
Córka pokręciła głową.
– Póki co – nie. Chyba że się narazi. – Zamilkła na kilkanaście sekund. – Poza tym, to nie ma nic do rzeczy. Ważne, że Werka jest zadowolona.
Osobiście uważała, że jej samej taki zaszczyt nie spotka, dlatego z pewnym ciepłem na sercu pomyślała, że zawsze zostanie jej praca i wierny pies na starość. I nie, żeby jej zależało – Zosia znała siebie na tyle, żeby wiedzieć, że nie jest kimś, kogo lubi się od razu; Weronika w pewnym sensie trafiła na podatniejszy grunt, kiedy Żmuda była narażona na demaskację przez stres, więc robiła wrażenie nieco dostępniejszej u progu studiów, ale było to tylko wrażenie – kiedy pył opadł, Zosia wróciła do dawnej formy, a Werka jakimś cudem została.
I właśnie fakt, że straciła głowę dla kogoś pokroju Krystiana, zmusił ją do zastanowienia się nad przyczynami takiego rozwoju ich przyjaźni.
Gdyby jednak pisana jej była samotność, Żmuda czuła się na nią gotowa.
Pociągnęła łyk swojej herbaty, czując, jak przyjemne ciepło rozgrzewa nie tylko jej fizyczne, ale i psychiczne wnętrze. Dobry napar ma wiele korzystnych właściwości.
– Myślałaś, co będzie, jeśli im się uda?
Zosia spojrzała na matkę, której zagadkowa mina zasiała w niej ziarnko niepokoju. Dobroczynny wpływ earl greya wyparował w okamgnieniu.
– Będę się cieszyć razem z nimi.
Nawet jeśli miałoby mnie to kosztować powrót do samotności.

* * *

– ...więc prosiłbym cię, żebyś uporządkowała leki w szafce. Ostatnio zrobił się tam niezły bajzel.
Zosia poczuła, jak niezbyt długie paznokcie boleśnie wbijają jej się w dłoń. Tu, w gabinecie weterynaryjnym, dźwięk był dziwnie brzęczący, jakby odbijał się od metalowych elementów umeblowania, więc głos doktora Michała Sarnacha brzmiał w nim podwójnie irytująco.
Ten zaś pochylał się nad czyjąś kartoteką, wciąż jeszcze w ochronnych ubraniach po operacji. Zośka miała okazję uczestniczyć w niej jako – póki co – wyłącznie obserwatorka, choć na tym etapie powinno się ją już dopuszczać do asysty.
– Z całym szacunkiem, szefie – odezwała się łagodnie, co kosztowało ją sporo samozaparcia – ale wydaje mi się, że to raczej rola... praktykantek albo wolontariuszek, nie...
– A mnie się wydaje, że ty też jesteś tu praktykantką – mruknął, nadal odwrócony do niej plecami.
Zosia, która uważała siebie za melancholiczkę, poczuła, jak od środka zaczął ją palić gniew. I choć bardzo chciała, nie mogła go okazać, bo w tej sytuacji to mogło okazać się zabójcze. Ale potrzebowała tej pracy, referencji tego człowieka. Na tym etapie specjalizacji zmiana kliniki nie wpłynęłaby korzystnie na jej egzamin końcowy, nie mówiąc o tym, że miałaby problem znaleźć zatrudnienie w tak dogodnym miejscu. Przełknęła więc przekleństwa i odparła martwym tonem:
– Racja. Przepraszam.
Wyszła na hol, gdzie Gosia za kontuarem rozmawiała z kimś przez telefon ze zmarszczonym czołem. Chwilowo nie w nastroju na pogaduchy, Zosia skierowała się do dyżurki z nadzieją znalezienia swojej czekolady, ale jedyne, co znalazła, to fioletowe opakowanie po niej. Myślała nad herbatą, ale znając pobudzające właściwości teiny, zrezygnowała, ograniczając się do oparcia o szafkę w półpochyleniu, z dłonią przyciśniętą do czoła i zaciśniętymi powiekami. Starała się wyrównać oddech, a tym samym – szalejące tętno, z nadzieją, że nikt się nie pojawi w pokoju, ale po chwili weszło kilka praktykantek, dwie laborantki z dołu i dwie inne lekarki, zrobił się spory ruch, więc wyprostowała się, zakładając ręce na piersi.
Czy „powodzenie” Weroniki w miłości cokolwiek zmieniłoby w życiu Zosi? Poza tym, że usunęłaby się na dalszy plan. W klinice znała prawie wszystkich, ale nie na tyle, żeby powiedzieć im o zachowaniu szefa, a większość czasu spędzała właśnie tutaj. To nie tak, że Zosia wracała do mieszkania i wszystko się zmieniało. Czuła raczej, że nie ma jednego miejsca, które byłoby ucieczką od problemów, w którym czas by się zatrzymywał. Nawet dom rodzinny w Katowicach przestawał być domem. Przemieszczała się od budynku do budynku, ale żadnego nie uważała za swoją ostoję.
Westchnęła ciężko i przeciągle. Czując, że wreszcie może wrócić do gabinetu bez ryzyka kłótni z szefem, wyszła na hol, na którym od razu dopadła ją Gośka.
– Zosiu, możesz mnie zastąpić na kwadrans? – recepcjonistka miała prawdziwy niepokój w oczach. – Dziecko mi się rozchorowało i muszę biec do apteki. Szef mi pozwolił. Błagam, to tylko chwila, a ty się znasz na rzeczy przecież.
Wszelki gniew minął Żmudzie jak ręką odjął.
– Jasne, nie ma sprawy. Leć.
Zaczynała tak jeszcze na studiach, zanim ukończyła pięcioletnią podstawę – jako recepcjonistka. Z wyjątkiem może pacjentów i komputera nic się nie zmieniło, więc bez zawahania zgodziła się pomóc koleżance.
Jak każdy człowiek opuszczający jakieś miejsce w pośpiechu, Gośka zostawiła biurko w nieładzie, więc Zośka, wczytawszy się w niektóre papiery, zaczęła je porządkować. Układ zawsze był taki sam: każdy rodzaj dokumentu miał swój pojemnik lub szufladę. Przy okazji wyłączyła jej stronę z portalem społecznościowym w obawie przed szefem, odłożyła telefon na miejsce i zamknęła pojemnik z kanapkami. Gosia musiała mieć naprawdę szalony dzień, bo słynęła z tego, że porządek był jej znakiem rozpoznawczym – żadna poprzednia recepcjonistka nie mogła się z nią równać. Równie dobrze mogłaby uporządkować za Zośkę te leki, które zlecił szef – uporałaby się z tym o wiele skuteczniej.
– O, a to niespodzianka.
Zosia podniosła głowę na męski głos i spojrzała w oczy mężczyźnie, którego już skądś kojarzyła. Ciemne włosy, broda... Zajęło jej kilka sekund, zanim dotarło do niej, skąd go zna. Czy to nie po jego wizycie kilka tygodni temu dostała ochrzan od szefa? Choć zdawała sobie sprawę, że to zupełnie irracjonalne, poczuła przypływ gniewu na prawie nieznajomego gościa kliniki. Jeszcze trochę i będziesz musiała się zapisać na jakąś terapię, pomyślała. Uczucie jednak nie minęło.
– Dzień dobry – odparła chłodno. – W czym mogę pomóc?
Oschłość w jej głosie sprawiła, że mężczyzna nieco się zmieszał i uśmiech zniknął z jego ust niemal błyskawicznie. Ale Zosia pozostawała niewzruszona.
– Eee... no cóż, byliśmy umówieni na kontrolę.
Choć nie mogła tego zobaczyć, Zosia usłyszała ciche skomlenie pod kontuarem. Mężczyzna spojrzał w dół i syknął, jakby dla uciszenia kogoś.
– Na godzinę... – Żmuda zerknęła na zegarek. – Trzynastą?
– Tak.
Już się pochyliła nad notesem, ale drgnęła na niespodziewane, pojedyncze szczeknięcie.
– Alaska! – wycedził przez zęby właściciel, znowu patrząc w dół.
Alaska. To imię dziwnie dobrze jej się kojarzyło. Po kilku sekundach zobaczyła w głowie śliczną sukę rasy husky, leżącą na jej stole, tak osowiałą, ale jednocześnie bardzo ufną. Obwinianie jej za niesnaskę z szefem wydawało się nielogiczne, obwinianie jej właściciela – wręcz przeciwnie.
Nie dała po sobie poznać, że zatrzymała się w pół ruchu, podniosła terminarz z biurka, przejeżdżając długopisem wzdłuż listy nazwisk.
– Pan...
W momencie, w którym miała odszyfrować jego nazwisko, na kontuarze pojawiły się dwie białe łapy, a pomiędzy nimi łebek z wywieszonym jęzorem. Alaska wydała z siebie pojedyncze szczeknięcie, a zza jej głowy można było dostrzec zamiatający wte i wewte ogon. Zośka nie mogła się powstrzymać przed cichym śmiechem, podobnie jak właściciel, który zresztą początkowo chyba chciał ściągnąć suczkę z kontuaru, ale ostatecznie się rozmyślił.
– Cześć, śliczna! – Zosia zaczęła głaskać Alaskę po łebku, a ta od razu szukała sposobności, żeby polizać jej dłoń. – Też się cieszę, że cię widzę!
Alaska w końcu zdjęła łapy z blatu, a Zosia wyszła zza biurka, żeby móc się z nią lepiej przywitać. Przykucnęła tuż przed nią, a husky reagował bardzo radośnie na każdy jej dotyk.
– Jak się czujesz, co? – Żmuda odruchowo zaczęła sprawdzać jej uszy, sierść i łapy. – Bo ja widzę, że jesteś zuch dziewczyna! – Pobawiła się z nią jeszcze chwilę, przytuliła ją i wstała z kucek, patrząc jej właścicielowi w oczy. Znowu miała takie wrażenie, jakby skądś go kojarzyła – i to nie tylko z tamtej feralnej zmiany. – Jak się trzyma? Zastrzyk pomógł? Nie działo się nic złego?
– Nie, ale dla bezpieczeństwa pani weterynarz zaleciła jeszcze kilka kontrolnych wizyt – odparł, wpatrzony w Zośkę, ale ona nie mogła oderwać wzroku od Alaski, która usiadła przy jej nodze i spoglądała ciągle na nią w górę.
– To mam złą wiadomość. – Żmuda spojrzała na mężczyznę, już bez chłodu czy gniewu, ale nie powściągnęła swojej złośliwej satysfakcji w głosie, kiedy dodała: – Trochę sobie pan poczeka. – Wskazała palcem na poczekalnię, która była pełna ludzi wraz z pupilami.
– JESTEM! – oznajmiła głośno od progu zdyszana Gośka z reklamówką leków w ręce. – Mama przyjdzie po nie prosto z pracy, bo Krzysiek musi dziś dłużej siedzieć i... O, dzień dobry. Czy koleżanka już pana obsłużyła?
– Zamierzała, ale nie dokończyła – odparła Zosia z uśmiechem. – Myślę, że sobie już poradzisz, co?
– Pewnie. Wielkie dzięki. – Gosia odwzajemniła jej gest, a Żmuda z westchnieniem opuściła recepcję, żeby zająć się układaniem leków w gabinecie.

Jeszcze raz spotkała urodziwą Alaskę i jej człowieczego kompana tego dnia, koło piętnastej, kiedy kończyła zmianę. Wciąż siedzieli w poczekalni – Alaska już trochę znudzona leżała na podłodze i przysypiała, jej przyjaciel czytał książkę, w jednej dłoni trzymając smycz. Na widok Zosi suczka wstała, zaszczekała, wymachując ogonem i przebierając nogami. Zośka nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok, więc odmachała jej na pożegnanie, witając w ten sposób wolny (lub nie do końca) weekend.
Gdyby spojrzała wyżej, zobaczyłaby, że nie tylko Alaska odwzajemniła jej uśmiech.

* * *

Choć pogoda sprzyjała, weekend wcale nie był dla Zośki pełen wytchnienia. Oprócz oczywistej nauki, męczyła ją jeszcze jedna rzecz: zachowanie Weroniki. Pozornie śmiała się i była taką samą pozytywną osobą jak zawsze, ale można było wyczuć w tym jakiś fałsz. Całą sobotę spędziła więc odganiając myśli o rozmowie na rzecz notatek i odrzucania połączeń od operatora sieci. Jeśli odraczała rozmówienie się z przyjaciółką, to jeszcze większą niechęć wywoływała w niej myśl o wysłuchiwaniu – z pewnością bardzo bogatych – ofert umowy dla swojego telefonu.
W niedzielę postanowiła rozwiązać męczącą ją kwestię. Nie znosiła niedomówień na dłuższą metę i raczej uchodziła za bezpośrednią. Chciała zrobić to przy obiedzie, ale Weronika umówiła się na niego z Krystianem na mieście, więc zrobiła to przy śniadaniu, przy którym Werka dziwacznie uciekała przed jej wzrokiem. Było tak zresztą od ich wspólnego spotkania z jej chłopakiem.
– Od kilku dni coś jest z tobą nie tak. O co chodzi? – odezwała się Żmuda.
– O nic – odparła Stachurska, nie do końca przekonywającym obojętnym tonem. – A o co ma chodzić?
Jadła kanapki jak zwykle, popijając je wodą z cytryną, ale szybko spuściła wzrok.
– O to. – Weronika nie podnosiła na nią oczu, pozornie skoncentrowana na śledzeniu pływającego w wodzie miąższu cytryny. – O unikaniu mnie i dłuższych rozmów. I tak od naszego spotkania z Krystianem. – Nadal to samo.
Zosia westchnęła, mając od dawna swoje podejrzenia co do powodu takiego zachowania. Teraz tylko zaczynała się upewniać.
– Możesz mi powiedzieć. Wiesz, że ja się nie obrażę.
Weronika wreszcie spojrzała jej w oczy, ale wciąż z zawahaniem. Wciągnęła powietrze, patrząc na Zośkę nieco z ukosa.
– Krystian uważa, że jesteś stuknięta.
Zośka wybuchnęła szczerym, serdecznym śmiechem. Werka wyglądała, jakby wielki kamień spadł jej z serca i odchyliła się, opierając plecy na krześle.
– I to tyle? Już myślałam, że zakaże ci się ze mną zadawać, żebyś nie zdziwaczała, a tu tylko opinia wariatki.
Zdarzały się takie ekstremalne przypadki „miłości życia” Stachurskiej, które w przypływie gniewu po spotkaniu ze Żmudą prosiły tę pierwszą o zmianę współlokatorki. W takich momentach Weronika trzeźwiała i toksyczna znajomość z wybrankiem dobiegała końca. Nie wiedzieć czemu, nie do końca przystające do norm usposobienie Zośki w niektórych ludziach wywoływało gniew, wręcz nienawiść; ona była tego świadoma, ale nic sobie z tego nie robiła. Nie była już niepewną siebie szesnastolatką, dla której priorytetem jest opinia rówieśników. Znała siebie, swoją wartość i wiedziała, że nikt, kto nie ma racjonalnych argumentów, by jej nienawidzić, nie jest godny, żeby marnować energię na zaprzątanie nim sobie głowy.
– Więc nie jesteś zła? – upewniła się jeszcze Weronika, coraz śmielej rozprowadzając uśmiech na twarzy.
Zosia spojrzała na nią z politowaniem.
– A czy kiedykolwiek byłam zła za takie coś? – Werka zaśmiała się z ulgą. – Mam tylko nadzieję, że nie nałoży ci zakazu zbliżania jak poprzednicy.
Stachurska pokręciła energicznie głową.
– Już mi powiedział, że „przecież to ja sobie wybieram przyjaciół, nie on mi”.
Zośka zamaskowała zaskoczenie, wracając do śniadania. Może naprawdę powinna dać mu czas? W gruncie rzeczy „pierwszą próbę” przeszedł pomyślnie. Oczywiście, nie wszyscy mężczyźni w życiu Weroniki byli zaborczy – zdarzali się i tacy, co ten etap również przechodzili z powodzeniem, ale brakowało im większego zrozumienia; przypominało to przemilczane pretensje. Żmuda po raz kolejny zrugała siebie za powierzchowne ocenianie i ponowiła postanowienie przeczekania „pięknych początków” związku Weroniki i Krystiana.
Teraz jednak uśmiechała się do przyjaciółki, bo potwierdziła się jeszcze jedna rzecz: Krystian zupełnie nie był „jej typem człowieka”, co oznaczało, że jest wprost idealny dla Weroniki.


W poniedziałek w pracy po sielance nie było śladu. Natężenie ruchu gwałtownie wzrosło, a wraz z nim nerwowość i napięcie, które sprawiły, że zaczęły trząść się ręce i pojawiały się błędy. Zośka była tak zajęta, że od szóstej rano do trzynastej pozostawała bez jedzenie, co więcej – nawet nie czuła głodu. Nie potrafiła myśleć o swoim pustym żołądek w obliczu cierpienia zwierząt, które badała. A w głowie majaczyła jej perspektywa weekendu zjazdowego i kilku zaliczeń.
Dlatego kiedy natknęła się na szefa w holu pod koniec zmiany, tknęło ją złe przeczucie. Rozmawiał ze zmienniczką Gosi, ale minę miał nietęgą. Zdawało jej się, że po drodze minęła kogoś znajomego. Licząc, że uda jej się uniknąć konfrontacji z doktorem Sarmachem, wbiła wzrok w posadzkę i przyspieszyła krok w kierunku dyżurki. Nic jej się tak nie marzyło, jak bezproblemowy powrót do domu.
Była już przebrana i miała włożyć płaszcz, kiedy usłyszała za swoimi plecami.
– Żmuda, za pięć minut u mnie.
Zastygła w pół ruchu, poprawiając kołnierz. Odwróciła się na pięcie, ale po szefie w drzwiach pozostał tylko ruch powietrza. Zośka poczuła, jak jej tętno przyspiesza. Zdjęła płaszcz i przewiesiła go sobie przez rękę, na nieco miękkich nogach idąc w kierunku gabinetu szefa.
Kiedy weszła, doktor Sarnach stał odwrócony tyłem, szukając czegoś – najwyraźniej jakiejś książki – na jednym z górnych regałów, ale w jego ruchach widać było pewne napięcie. Zośka zamknęła cicho drzwi i zauważyła, że przedłużające się milczenie ze strony szefa powoli podnosi jej ciśnienie.
Kiedy wreszcie się odwrócił, jego twarz nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
– Żmuda, czy ty masz jakiś problem z rozumieniem prostego języka polskiego? Masz obce korzenie, o których nic nie wiem?
Zosia milczała, ale twardo trwała w postanowieniu, żeby się nie dać – nie odpuszczała szefowi odważnego, pewnego siebie wzrok. Sarnach nie poczuł się jednak zbity z pantałyku.
– Poprosiłem cię w piątek o uporządkowanie leków. Czy tak trudno było to zrobić w ciągu jednej zmiany?
Zapomniała. Na śmierć. Miała zamiar się za to zabrać, ale wtedy Gosia poprosiła ją o pomoc, a później zdarzyło się tyle innych, ważniejszych rzeczy w klinice, że jakiś idiotyczny porządek w szafce z lekami nawet nie przemknął jej przez myśl.
Teraz już trudniej było jej zamaskować zmieszanie. Zacisnęła tylko zęby, ale szef wychwycił jej moment słabości.
– To nie jest pierwszy raz, kiedy wykazujesz się niekompetencją. Czasem się zastanawiam, kto wydał ci uprawnienia...
– Z całym szacunkiem, panie doktorze – wtrąciła się Zosia głosem poważnym i stanowczym, w którym czaiła się spora doza tłumionego gniewu – ale myślę, że etap licealnej wolontariuszki powinnam mieć dawno za sobą. Jestem tutaj w ramach praktyki specjalizacyjnej, dla chirurgii, nie zdobywam podstawowych uprawnień. Nie sądzi pan, że układanie leków jest trochę poniżej moich kompetencji? Ma pan całe grono wolontariuszy, oni z miłą chęcią się tym zajmą. Tymczasem zamiast pozwalać mi asystować przy operacjach, pan wysyła mnie do jakichś robót dla dzieci.
Na twarz Sarnacha wpełznął jadowity uśmiech.
– Jakie szczęście ja mam, że trafiła mi się tak kompetentna osoba! Czym sobie na to zasłużyłem? – Zośka niemal zjadała własne zęby, żeby tylko nie wybuchnąć. Wtedy mina szefa gwałtownie stężała. – Już cię ostatnio upomniałem i nie zamierzam się powtarzać: twoja pozycja wisi na włosku. JA decyduję, co, gdzie i jak będziesz robić. JA tu jestem szefem i jeśli JA zechcę, to będziesz i czyściła klatki.
Zośka jeszcze przez kilka sekund wpatrywała się w szefa z zaciśniętymi zębami, tłumiąc w sobie wiele negatywnych uczuć i gorzkich słów, ale czując, że dłużej ich nie zniesie, wysyczała tylko przez zęby:
– Do widzenia.
Nie omieszkała trzasnąć drzwiami, wzbudzając zainteresowanie pacjentów i pracowników kliniki.
W holu z nikim się nie pożegnała. Naprędce założyła płaszcz, szalik, czapkę i rękawiczki, zarzuciła torbę na ramię. Pędziła niemal na oślep i drzwiami kliniki też nie bała się trzasnąć. Rozgrzewana wewnętrznym żarem nawet nie poczuła, że nastał już mroźny listopad, który tego dnia przyniósł ujemną temperaturę.
Usłyszała jednak, że drzwi kliniki za jej plecami znowu się otwierają, ale się nie odwróciła, a i on zatrzymał się w pół ruchu, jakby zabrakło mu odwagi. Przebiegł kilka kroków na mrozie i zastygł raptownie, tracąc rezon. Usłyszał głos ze środka i z rozdarciem spojrzał raz w tamtym kierunku, raz w jej i z rezygnacją wybrał ciepłe wnętrze kliniki.



Hej, ho, dwa miechy później wracam.
Opłacało się czekać?

EDIT: Przy okazji chciałabym zachęcić osoby piszące opowiadania siatkarskie - bądź te, co szukają takowych po czytania - na swój spis takich tekstów: Słowem Szyte. :)

PS Ankieta czytelnicza na dole nadal aktualna.

5 komentarzy:

  1. Nie ma nic gorszego niż zaciskanie zębów i udawanie, że traktowanie cię jak śmiecia nie robi na tobie żadnego wrażenia (znam z autopsji). Zastanawiam się w czym tkwi problem. Szef Zośki to kretyn, a takie traktowanie pracownika chyba zaczyna podchodzić pod mobbing. Facet najwyraźniej szuka pretekstu, by ją wyrzucić. Skończony cham i dupek.
    Ach te nowe miłości. Krystian jakoś niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale poczekam jeszcze z oceną. Ciekawa jestem jak zamierzasz pociągnąć ten wątek, bo już widzę, że szczęście Weroniki zaczyna być męczące dla Zośki. Chyba ktoś tu zaczyna odczuwać samotność, ale słynny "Ajsbrejker" odegra tutaj swoją rolę. Nie oszukujmy się, rozgryzłam chłopaka od razu. Te jego uśmiechy nie mogą być przypadkowe, a Alaska jest całkiem dobrą wymówką, by zagadać do Zośki.
    Komentarz bez sensu, ale po kolejnej zarwanej nocy mój mózg już nie funkcjonuje jak należy i prosi o chwilę wytchnienia. Dzisiaj nie stać mnie na więcej, ale rozdział bardzo fajny. I tutaj taka malutka prośba. Niech Grzesiek zaprosi ją na jakiś spacer, bo wpada na nią za każdym razem, gdy przychodzi do kliniki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może mi uwierzysz, a może nie - ale naprawdę miałam zamiar przybyć do Zosi z komentarzem przed wyjazdem nad morze - a więc dziś lub jutro. I Twój komentarz u Mańki nie ma w tej kwestii znaczenia - w sensie, że nie chcę Ci się tylko odwdzięczyć, ale po prostu nadszedł już czas na Alaskę. Może to trochę nieskładne, ale mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi ;)
    No dobrze, do rzeczy. Nie dziwię się Zosi, że obawia się jak związek Werki z Krystianem wpłynie na ich przyjaźń. Choćby wszyscy zarzekali się, że wcale tak nie jest, to i tak wiadomo, że te relacje muszą sobie wzajemnie nieco "przeszkadzać". Zwłaszcza, jeśli facet i przyjaciółka głównej zainteresowanej nie pałają do siebie sympatią, a tak ewidentnie jest w przypadku Krystiana i Zosi. Trudno. Życie. Nie wszyscy na tym świecie muszą się wzajemnie kochać i uwielbiać, i zdaje się, że Zośka to doskonale rozumie. Opinie innych ludzi na swój temat traktuje z dystansem - i bardzo dobrze. Ale sposób, w jaki traktuje ją szef, to jest zupełnie inna para kaloszy. Cieszę się, że w końcu przestała pozwalać na pomiatanie sobą, choć pewnie dużo nieprzyjemnych konsekwencji to za sobą pociągnie. Nie rozumiem, czemu ten facet tak się na nią uwziął, ale nie on jeden lubi traktować pracowników jak szmaty do podłogi.
    Nie wiem, czy prawidłowo odczytałam sygnały, ale zdaje się, że między rodzicami Zosi nie dzieje się za dobrze. W każdym małżeństwie zdarzają się kryzysy, więc mam nadzieję, że tutaj jest tak samo. W każdym razie mam dziwne wrażenie, że Zośce nic się aktualnie nie układa. Nie są to może jakieś spektakularne katastrofy, ale jednak i kwestia przyjaciółki, i rodziców, i pracy muszą absorbować jej myśli i być dość uciążliwe. Ot, takie zwykłe codzienne problemy. Tylko że z codzienności składa się życie. A jak takich, z pozoru drobnych, spraw nagromadzi się za wiele - to może człowieka złamać.
    I na koniec Grzesiek. Tak nam się tu nieśmiało przebija, boczkiem, boczkiem... a to w telewizorku, a to gdzieś w klinice... a na razie Zośkę bardziej niż on, to jego pies interesuje XD Zobaczymy, jaki rozwój wydarzeń nam zaproponujesz, wydaje mi się, że Grzesiek tu będzie taki sympatyczny i normalny, ale na razie było go zbyt mało, żebym potrafiła bardziej go scharakteryzować.
    Bardzo dobrze się to czyta, wiesz? Pisz następne rozdziały, ja nie obiecuję, że zawsze będę na czas, ale w końcu przecież dotrę :P
    buziaki! :*
    P.S. Aż na koniec przeleciałam wzrokiem ten komentarz i sprawdziłam, czy gdzieś z rozpędu nie napisałam "Tośka" XD ale nie! Jestem jeszcze w miarę przytomna :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdyby w ankiecie była opcja, zaznaczyłabym: Zbłądziłam, ale zostaję.
    Jest zauważalna różnica, kiedy poza chęcią napisania opowiadania autorka dysponuje umiejętnościami i wiedzą jak to robić. Świetne opisy, fajne wprowadzenie w fabułę i lekkie pióro.
    Chociaż w trzech pierwszych rozdziałach nikt się w sobie spektakularnie nie zakochuje (no może poza Werką), ze sobą nie rozstaje i nie kłóci, a o siatkarskim bohaterze wiemy jedynie, że jest, ma Alaskę, i coś go odrobinę wzięło, to i tak czyta się z przyjemnością i z miejsca zapada w ten przesycony deszczem, zośkowy świat.
    Bardzo podoba mi się, jak wprowadzasz swoją bohaterkę. Znamy ją już, lubimy z jej dziwactwami, które wcale nie są takie dziwaczne, z jej powściągliwością i rezerwą do świata. Chce się Zosi więcej i z pewnością będzie się za nią stało murem, więc Grzesiek niech się ma na baczności.
    Z pewnością będę tu zaglądać i czekać na rozwój wypadków. Do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może Ci się wydawać, że już piątek, skoro pod koniec ostatniego komentarze napisałam, że skomentuję jutro. Ale nie, ja nie potrafię zaginać czasoprzestrzeni, jeszcze nie. Po prostu poczułam nagle przemożną chęć przeczytania trzeciego rozdziału i napisania krótkiej opinii na ten temat. Robię to chętnie, choć z tyłu głowy mam to, że za tydzień poprawka z organicznej i trochę mnie żołądek ściska, gdy czytam, że Zośka też się uczy. Ogólnie to myślałam, że czytania Alaski zajmie mi tydzień, bo jakoś uznałam, że rozdziały mają po 20 stron. Ale dwa dni i już, a szkoda, bo wolałabym jeszcze dłużej czytać i czytać, a teraz zamieniam czytanie w czekanie. I w sumie to jest lepsze niż całkowity niebyt w tym świecie Zośki, jesieni, Alaski i zarośniętego Grześka.. Cieszę się bardzo, że miałam to szczęście, że kiedyś zaobserwowałam Cię na twitterze i tam zapoznałaś mnie ze sobą i Twoją twórczością. Także bardzo mi miło, że rozświetlił mi się ten smutny mrok. Straciłam znowu wątek swoich rozważań.
    Zośce nic się nie układa. Rodzice jacyś wycofani, ciężko stwierdzić, co tam się dzieje. W pracy jak widać lekki dramat. Nauki pełno. Do tego Werka.. Niby fajnie, bo może trafił jej się ktoś miły, może nie książę z bajki.. Ja się czasem zastanawiam, czy w życiu nie chodzi o to, żeby znaleźć kogoś miłego, nie idealnego.. Ciężka zagadka. Nie ma się, co dziwić, że czuje się niepewnie. Każda nowa znajomość przyjaciółki, kiedy nie ma się pewności, może być pewnego rodzaju zagrożeniem.
    Na pierwszym planie mamy Zośkę, jej problemy, niejasne sytuacje. A gdzieś tam z tyłu Grzesiek, chyba się już lekko uśmiecha, a nic treściwego nie robi, bo na to i tak za wcześnie. Jak ja kocham takie historię! Bo w innych, może będę wredna, w trzecim rozdziale wszyscy są zakochani, a i ciążę się zdarzają. A tu nie, tu jest wręcz po Bożemu, a ja lubię tak najbardziej. Dlatego podoba mi się, gdzie jestem, co czytam. Bo czyta się przyjemnie, a sama historia jest jak gorąca herbatą z cytryną. I nawet w ciepły dzień bardzo mi smakuje.

    Ściskam i życzę weny.

    Annie, jaskolka-uwieziona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Po jakims miesiacu zwlekania w koncu znalazlam czas zeby cos nabazgrac w tym komentarzu. Bo pisanie komentarza w moim przypadku to za duzo powiedziane. Nie umiem az tak dzielic sie odczuciami jak moje poprzedniczki ale musze ci powiedziec, ze jest to jedno z najlepszych opowiadan jakie mam przyjemnosc czytac i chyba codziennie sprawdzam czy nie pojawilo sie cos nowego. Blagam pisz to dziewczyno i publikuj poki wzrok mi jeszcze funkcjonuje :)
    Ps prosze zignoruj moja nazwe ale zakladalam to konto majac jakies 10 lat. Sama rozumiesz blad mlodosci XD

    OdpowiedzUsuń