Listopad,
jakby na przekór Zosi, uparcie nie chciał nadchodzić. Brzydkie,
październikowe dni wlokły się w nieskończoność, choć ona
spędzała je bardzo efektywnie, bo na intensywnej nauce. Dziwiła
się samej sobie; zwykle odwlekała myślenie o przedostatnim
miesiącu roku, jak tylko mogła, tym razem jednak ciągnęło ją w
stronę domu. Niełatwo znosiło się jej szefa w klinice od
ostatniego nocnego dyżuru, stąd cały trud przepracowywanych tam
godzin okraszała sobie rozmowami z personelem. Liczyła, że powrót
do domu pomoże jej się zresetować, nabrać dystansu do wydarzeń z
poprzedniego tygodnia.
Ku
zadowoleniu Zośki, planowane spotkanie z Krystianem zostało
przełożone. Nowy obiekt westchnień Weroniki musiał zostać po
godzinach, a potem ona sama nie mogła znaleźć wolnego dnia, więc
Zosia w duszy odetchnęła z ulgą. Nie miała zbyt dobrych wspomnień
z poprzednimi kandydatami na „miłość na całe życie” swojej
przyjaciółki. Zwykle, kiedy pył pierwszego czaru opadał,
okazywało się, że trafiła na kolejnego casanovę, agresora albo
„poszukiwacza przygód”. Dlatego przesadny zapał Stachurskiej
pozwolił jej współlokatorce snuć podejrzenia, że to nieuniknione
spotkanie okaże się następną niepotrzebną fatygą.
Niestety,
rozmowy nie pomagały. Weronika w swoim entuzjazmie życiowym była
nie tylko wytrwała, ale i uparta, a zaślepiona uczuciem, pędziła
niczym pociąg w kierunku kolizyjnym. Zośce zawsze pozostawało
spróbować go zatrzymać – za każdym razem – i zbierać resztki
po wypadku. Gdy więc Werka po raz kolejny wróciła rozanielona po
całym dniu spędzonym z Krystianem w laboratorium (a potem w ich
ulubionej przytulnej knajpce za rogiem), Zośka ze zdwojoną siłą
poczuła, że już danej obietnicy nie uniknie.
–
Musisz go poznać! – zawołała Werka, zdejmując płaszcz i
szal przy wieszaku. – Mówię ci, on w niczym nie przypomina
facetów, z którymi się do tej pory umawiałam.
Jak
każdy, skomentowała w swoich myślach Zosia, pochylając
się owinięta kocem nad notatkami. Był już dość późno –
dochodziła dwudziesta druga – i czuła, że od nadmiaru informacji
gotuje jej się mózg.
Weronika
przysiadła na brzegu kanapy tuż obok niej.
–
Masz czas w piątek?
Maskując
swoje niezadowolenie, odparła:
–
Mam.
– To
świetnie. – Na twarzy Stachurskiej zagościł promienny uśmiech.
– Wszystko ustawię. Zobaczysz, nie pożałujesz!
Znając
jednak swoją naturę, Zośka nie potrafiła wykrzesać z siebie tyle
entuzjazmu, co przyjaciółka.
* * *
Ignorując
naprędce połączenie od nieznanego numeru, Zośka weszła do
klimatycznie urządzonej i oświetlonej kawiarni, ciepłej,
wypełnionej zapachem ciast, muzyką jazzową i przyjemnym gwarem.
Dobrze było schować się do takiego wnętrza, uciekając przed
jesienną pluchą – połączeniem zimna i deszczu. Weronika i
Krystian już czekali na nią przy stoliku – choć „czekali” to
raczej hiperbola w tym przypadku. Nawet nie odwrócili się, kiedy
kliknęły drzwi.
Weronika
miała na sobie jedną ze swoich ulubionych czarnych sukienek. Jej
spadziste loki spływały wzdłuż pleców, a ciemne oczy błyszczały
romantycznym blaskiem, kiedy wpatrywała się w swojego towarzysza.
Krystian, wysoki, dobrze zbudowany ciemny blondyn z nienaganną
fryzurą, był ubrany w błękitną koszulę i ciemne spodnie. Zośka
poczuła, że jej bluzka z kolorowym nadrukiem i jeansy nijak nie
wpasują się w okoliczność. Niewiele się jednak nad tym
zastanawiając, zdjęła płaszcz, szalik i czapkę, odłożyła
parasolkę do stojaka i dołączyła do pary.
– O,
hej, jesteś. – Weronika natychmiast się uśmiechnęła i
podniosła się z krzesła za Krystianem. – Zośka, poznaj...
Krystiana. Krystian, to moja przyjaciółka Zośka.
Mężczyzna
ścisnął jej dłoń z lekkim uśmiechem, po czym cała trójka
usiadła. I... zapadło krępujące milczenie.
Krępujące
raczej dla obecnej pary, Zośka nic sobie nie robiła z tej sytuacji
i bez jakiegokolwiek przejęcia studiowała zalaminowane menu, które
podniosła ze stolika. Kątem oka widziała dyskretne gesty swoich
towarzyszy, ale zupełnie je ignorowała.
–
Weronika mówiła mi, że też jesteś weterynarzem.
Zośka
podniosła głowę znad sekcji herbat owocowych. Spojrzała na nieco
nerwowego Krystiana, jego przyjemne rysy twarzy i perfekcyjną
fryzurę, w głowie mając tylko jedną myśl: Weronika nie
przyciągała nikogo, kto nie znalazłby się w kręgu zainteresowań
Calvina Kleina.
– Tak
mi mówią – odmruknęła, na nowo zatapiając się w lekturze.
Poczuła,
że zaczyna być niemiła. Chrząknęła więc i spojrzała na niego
jeszcze raz, przyjaźniej.
–
Robię specjalizację z chirurgii. – Dorzuciła do tego lekki
uśmiech.
Tym
razem krępujące milczenie przykryło przybycie kelnerki, u której
Zosia złożyła zamówienie. Gdy ta odeszła, Krystian był już
przygotowany.
–
Werka mówiła, że dzięki tobie przetrwała pierwszy rok i
pokochała Lubin.
Spojrzały
na siebie z ciepłymi uśmiechami.
Zośka
pamiętała ten dzień; mimo wczesnego października, pogoda była
naprawdę przygnębiająca. Wiszące nad Wrocławiem chmury były tak
gęste i ciężkie, że o ósmej konieczne było włączenie
jarzeniówek w sali wykładowej. Zosia bardzo się stresowała tym,
co miało nadejść, dlatego była solidnie przygotowana do
notowania: piórniczek, zestaw zakreślaczy, porządny, gruby
skoroszyt w kratkę, wyprostowana sylwetka, włosy związane w kucyk.
Dla odprężenia liczyła słoje na drewnianym stoliku, słuchała
deszczu bębniącego w okna wysoko nad jej głową, myślała o domu.
Tym większe było jej zdziwienie, gdy spostrzegła, że siedząca
obok niej osoba nie tylko nie miała z sobą żadnych przyborów, ale
i położyła głowę na ławkę, cicho pochrapując.
Profesor
wszedł, powodując tym samym ciszę na sali, a jej towarzyszka spała
w najlepsze. Siedziały w ostatnim rzędzie, więc mogła spać do
woli, co uczyniła, budząc się dopiero na dziesięć minut przed
końcem wykładu. Rozejrzała się po pomieszczeniu półprzytomnym
wzrokiem, po czym sięgnęła do torebki po lusterko, w którym
zobaczyła, że zagniecenia bluzki odbiły się na jej lewym
policzku. Po chwili dochodzenia do siebie, nachyliła się ku Zośce
i szepnęła:
– O
czym gadał?
Zosia
zamrugała nieco zaskoczona, ale odparła:
–
Eee, o powołaniu weterynarza i coś o... misji.
Dziewczyna
machnęła ręką i pokręciła głową, wprawiając w pełen gracji
ruch swoje ciemnobrązowe, długie, sprężyste loki.
–
Czyli to samo, co w zeszłym roku.
Zośka
szybko połączyła fakty.
–
Byłaś już na tym wykładzie?
Sąsiadka
posłała jej lekki uśmiech.
– Na
tym i na wszystkich z bieżącego i następnego semestru. No, prawie.
Na połowie z kolejnego. – Widząc, że Zosia walczy z pytaniem na
końcu języka, dodała bez skrępowania: – Powtarzam rok. Musiałam
przerwać naukę ze względów osobistych.
Zośka
postanowiła nie poruszać więcej tego tematu, ale nieświadomie
odpłynęła, myśląc, czy ona odważyłaby się zaczynać wszystko
jeszcze raz, od nowa. Czy starczyłoby jej sił. Zaczęła bazgrać
wielkie oczy na niezapisanej części kartki.
–
Bardzo przynudzał?
Zośka
ocknęła się z letargu i posłała jej uśmiech.
–
Śmiertelnie. Musiałam sprawdzać sobie puls co kwadrans.
Sąsiadka
zachichotała.
–
Jestem Werka.
–
Zośka.
Profesor
powoli podsumowywał wykład. Surowe, senne jarzeniówki przestały
być takie straszne, a bębnienie deszczu stało się przyjemne dla
ucha w ciepłej sali.
– Nie
szukasz może stancji?
Zośka
rozciągnęła twarz w szerokim uśmiechu.
Deszcz,
który tego wieczoru odbijał się od dużych szyb kawiarni, nie był
nawet w połowie tak przyjemny jak wtedy, chociaż też obserwowała
go z perspektywy ogrzewanego pomieszczenia. Od tamtej chwili minęło
sześć lat, a Weronika, choć nadal beztroska, wydawała się zgoła
innym człowiekiem. Na pewno wzięła się w garść i poskładała
swoje życie od nowa, ale trudno było się oprzeć wrażeniu, że
zmieniło się w niej coś jeszcze. Coś, czego Zośka nie mogła
uchwycić.
Kolejną
serię milczenia uratowało przybycie porcelanowego czajniczka z
aromatycznym naparem i filiżanki. Kiedy Zosia otworzyła wieko,
rozproszyła przy stoliku zapach pomarańczy, cynamonu, jabłka i
orientalnych owoców. Poczuła, że być może jeszcze spotka ją coś
miłego tego wieczoru.
Krystian
i Weronika po jakimś czasie zaczęli opowiadać jej historie z
pracy, a Zosia przysłuchiwała się im, od czasu do czasu
przytakując, śmiejąc się cicho i dodając od siebie jakieś
krótkie zdania, nie potrafiła się jednak opanować zerkania za
okno. Obserwowanie skąpanego w deszczu miasta, wędrówki drążących
kręte nieraz drogi w kurzu na szybach kropel, spieszących parasoli,
odbijających światło latarń i ukrywających ludzi pod swoim
wodoszczelnym płaszczem było czymś wyciszającym.
Po
pewnym czasie rozmowa Krystiana i Weroniki zaczęła przybierać
bardzo osobisty obrót, Zosia poczuła się więc jeszcze bardziej
wykluczona. Delektując się przepyszną herbatą, z utęsknieniem
myślała o klinice, o zajęciu dla rąk i głowy. Zwykle potrafiła
skutecznie zaabsorbować swoje myśli, ale obecność obiektu
westchnień Werki działała na nią rozstrajająco do tego stopnia,
że wolała wrócić do pracy, gdzie istniało potencjalne ryzyko
spotkania szefa, niż przebywać w pobliżu ukochanego przyjaciółki.
Ale na żadne nagłe zmiany się nie zanosiło. A była w stanie
nawet czyścić klatki, byle się stąd urwać.
– Co
sądzisz o muzyce indie? – spytała, kiedy Krystian, roześmiany,
zamierzał upić łyk swojego cappuccino.
Zmarszczył
brwi.
–
Eee... nie bardzo się orientuję. Nie słucham – odparł zdawkowo,
lekko się krzywiąc.
Kiedy
Zośka nachyliła się do swojej filiżanki, dostrzegła drobny gest,
który Krystian wykonał w kierunku Weroniki, ale ta go zignorowała.
–
Ulubione książki?
–
Ekhem, nie przepadam za czytaniem. Czytam, kiedy mam zaliczenia na
studiach.
–
Chciałeś zostać laborantem czy po prostu twojej specjalizacji nie
było w zasięgu?
–
Yhm, jakoś tak wyszło...
–
Jakiś autorytet w dziedzinie?
– Nie
wczytuję się za bardzo w opinie weterynarzy w spornych kwestiach.
–
Jaki dobry film ostatnio widziałeś?
–
Eee... nie wiem, coś w telewizji...
–
Wolisz Quentina Tarantino czy Woody’ego Allena?
–
Żadnego, moim zdaniem ich filmy są... dziwne i niezrozumiałe.
Krystian
znowu wymienił wymowne spojrzenie z Weroniką, święcie przekonany,
że zezująca w dno swojej filiżanki Zośka tego nie dostrzeże, ale
i tym razem ten gest nie umknął jej uwadze. Tym razem
współlokatorka odpowiedziała wzrokiem, który sugerował, by nie
dawał niczego po sobie poznać.
–
Najlepsze wspomnienie związane z teatrem?
–
Żadne. W podstawówce nas ciągali po teatrach, ale zawsze
zasypiałem w czasie spektakli. Czy na pewno wszystko w porządku?
Dla
innych byłby to cios w twarz, ale nie dla Zośki. Ona w spokoju
dopiła resztę herbaty, po czym zaczęła wkładać kardigan. Oczy
Stachurskiej urosły do rozmiaru piłeczek ping-pongowych.
–
Już... wychodzisz? – wydukała, widząc, jak Zosia szuka pieniędzy
w portfelu.
–
Tak, jestem trochę zmęczona – odparła, siląc się na ciepły
uśmiech. – Chcę trochę wypocząć przed jutrzejszą zmianą.
Zostawiła
pieniądze na stole, mimo protestów towarzystwa, po czym zasunęła
krzesło, stanęła za nim i pożegnała się uprzejmie, zapewniając
Krystiana, że miło było go poznać.
Deszcz
był dla niej jak najprzyjemniejszy zimny prysznic na świecie.
* * *
W
mieszkaniu było cicho, subtelnie szumiał tylko uruchomiony laptop.
Blok powoli pogrążał się we śnie. Zosia siedziała na kanapie ze
świeżo wysuszonymi włosami, w ulubionej ciepłej piżamie, z
notatkami u boku i zatrzymanym już po dziesięciu minutach odcinkiem
serialu na komputerze. Choć deszcz lubiła tylko obserwować,
dzisiejsze zmoknięcie było dla niej bardzo ożywczym
doświadczeniem, jakby zbiła w ten sposób temperaturę spotkania z
Krystianem.
Owszem,
był przystojny, ale kiedy go słuchała, nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że poza miłą powierzchownością nie miał nic więcej
do zaoferowania. Mówił głównie o pracy, samochodach i imprezach z
kumplami, jakby te trzy rzeczy stanowiły trzon, wokół którego
kręciły się pozostałe sprawy jego życia. Weronika natomiast
słuchała go jak zaczarowana.
Zośka
zaczęła skubać brzeg swojej piżamy.
Jakim
cudem udawało im się przyjaźnić przez tyle czasu? Zośka – z
całą maszynerią swoich dziwactw, zakleszczona w wewnętrznym
świecie, nieuznająca konwenansów i specyficznie zadumana – oraz
Weronika – najnormalniejsza dziewczyna pod słońcem, wulkan
energii, świątynia optymizmu, piewczyni miłości. Były zupełnie
różne, granice ich światów nie powinny były się przeciąć, a
jednak to zrobiły. Czy to znaczyło, że któraś z nich udawała,
że żyły we wzajemnym kłamstwie? Zosia nie mogła wyzbyć się
ziarnka niepokoju, które ta myśl w niej zasiała; ich relacja
zawsze wydawała się niekłamanie szczera i jakoś potrafiły
pokonać dzielący ich dystans, więc czemu tym razem miałoby być
inaczej?
Zośka
niemal podskoczyła, kiedy zamek w drzwiach szczęknął, a z
ciemności klatki schodowej wyłoniła się współlokatorka –
błyszcząca i mokra od deszczu, ale wyraźnie szczęśliwa. Na widok
przyjaciółki od razu szeroko się uśmiechnęła.
– Chodź na herbatę.
– Chodź na herbatę.
Dziesięć
minut później siedziały w kuchni z parującymi kubkami na stole. Zosia upiła
łyk przyjemnie ciepłego trunku w nadziei, że to pocieszy, ale
słuchała w milczeniu zachwytów Werki, a niepewność jej nie
opuszczała.
–
Więc... co o nim sądzisz?
Zosia
podniosła na nią nieco zaskoczony wzrok i prawie natychmiast
poczuła zapadający się po jej stopami grunt. Zmarszczyła jednak
nieznacznie czoło, widząc, że Weronika zachowuje się dość
nieswojo.
–
Myślę, że po raz kolejny złowiłaś przystojniaka. – Zośka
posłała przyjaciółce uśmiech ciepły na tyle, na ile pozwalały
jej zastygłe od refleksji mięśnie.
Werka,
obracając stojący na stole kubek w dłoniach, przytaknęła, nie
patrząc przyjaciółce w oczy.
– A
poza tym?
Zośka
wzruszyła ramionami.
–
Wydaje się w porządku, ale trudno określić kogoś dobrze po
jednym spotkaniu. Mam tylko nadzieję, że taki już pozostanie. –
Posłała swojej współlokatorce znaczące spojrzenie, a ona
przytaknęła głową.
Mogła
i mieć nie najlepszego zdania o Krystianie, ale musiała przyznać
rację własnym słowom i zmusić się do poczekania z ostateczną
decyzją. Majcher z pewnością na wielu kobietach robił piorunujące
pierwsze wrażenie – połączenie urody z komunikatywnością i
doskonałymi anegdotami towarzyskimi musiało wywoływać masę
pozytywnych uczuć – ale Zośka była świadoma, że niekoniecznie
zalicza się do grona tych, którym to wystarczy. Mieli czas na
dłuższą rozmowę, a mimo to niewiele więcej cech mogła mu
dopisać do tych, które dostrzegła, kiedy uścisnęli sobie dłonie.
Mógł być diametralnie od niej różny, ale priorytetem pozostawały
jego ruchy związane ze Stachurską – dopóki nie wydawały się
podejrzane, Zosia nie miała prawa interweniować.
No i
zachowanie Weroniki, kiedy próbowała poznać jej zdanie na temat
swojego chłopaka – Zośkę nurtowało również i to, ale
postanowiła poczekać, aż wszystko okrzepnie, mając nadzieję, że
to efekt zmęczenia i nocnych (niesłusznych niejednokrotnie)
przemyśleń.
Ale
wszystkie te zmartwienia przyćmiewało jedno w postaci siwiejącego,
postawnego mężczyzny, będącego u szczytu hierarchii pracowników
kliniki, który nie zamierzał ułatwiać Zosi życia. Sama myśl o
tym, że już następnego dnia rano znowu go zobaczy, działała na
nią jak płachta na byka. Rozsadzał ją ten rodzaj bezsilności:
palił ją gniew, ale musiała dusić ten ogień w zarodku, bo
konsekwencje pożaru mogły być tragiczne w skutkach. Oczywiście,
nadal istniało kilka gabinetów weterynaryjnych, do których
przyjęliby ją z otwartymi ramionami, ale nie z referencjami szefa –
sugerował, że nie będą najlepsze, jeśli rozstaną się w złej
atmosferze. Poza tym Zośka liczyła, że to chwilowa niesnaska,
która stanie się mała i nieistotna z biegiem czasu. Do tej pory
pozostawało jej zgrzytać zębami i w dalszym ciągu sukcesywnie
kontrolować gniew.
– Idę
pod prysznic – mruknęła Weronika i po chwili zniknęła z
pomieszczenia.
Zosia
rzuciła ostatnie spojrzenie na deszcz, teraz spływający strugami
po małym oknie w kuchni. Październik kończył się szumem wody.
* * *
Szefa
unikała na tyle, na ile się dało; pracy było tak dużo, że nie
było to bardzo trudne. Poza tym, wciągnięta w wir obowiązków,
nawet nie zawracała sobie nim głowy. Niemniej czuła nad sobą
jakiś cień, nieprzyjemny oddech na karku, ciężar na barkach. Nie
potrafiła się do końca wyluzować i żadne dawki przepysznego earl
greya ani towarzystwo Gosi, ani obcowanie ze zwierzętami nie były w
stanie tego zmienić. Szef zaś zniknął przed czasem, zobligowany
załatwić kilka spraw dla przychodni i swojej rodziny.
Gdy
sytuacja w klinice trochę się uspokoiła, Zośka z niecierpliwością
zaczęła wypatrywać godziny piętnastej; każda minuta wydawała
się dłuższa od poprzedniej. Coś w niej ożywało na myśl, że
wreszcie będzie mogła zobaczyć rodziców, wrócić w rodzinne
strony, do ciężkiego powietrza, zatłoczonych ulic, melodyjnej
gwary. Smaczku dodawał fakt, że ulewny deszcz ustał, wpuszczając
przez gęste chmury nieco słońca do Lubina.
Patrzyła
niewidzącym wzrokiem na telewizor w poczekalni, który pokazywał
jakiś mecz siatkówki. Przemknął obok niej mężczyzna z huskym u
boku, ale niemal w tym samym momencie zadzwonił jej telefon
(nieznany numer) i wybiła piętnasta, więc Zosia zignorowała
połączenie i niemal jak z procy wystrzeliła do szatni, przebrała
się, pozbierała rzeczy i wyszła z kliniki, kierując swoje kroki
wyłącznie w kierunku Katowic.
Wracam! Tak, wracam ja,
Wasza córa marnotrwana. Po prawie dwóch miesiącach. Co prawda,
słaby ten powrót, bez impetu, raczej marny, ale obiecuję,
że następnym razem się poprawię, bo też i więcej będzie się
działo. Nie martwcie się, nie zawsze będzie aż taka nuda i tyle
deszczu, choć jeśli postanowicie mnie olać po tym rozdziale, to w
pełni Was zrozumiem. Dla Was to takie nic, dla mnie – sposób
umieszczenia paru ważnych wątków.
Mało tu Grzesia, mało
siatki, ale ostrzegałam, że obie te rzeczy posłużą mi tylko jako
pewne narzędzia. Oczywiście, siatkówka się pojawi, ale w swoim
czasie. Na razie musicie wypatrywać drobinek.
NA SAMYM DOLE JEST
ANKIETA CZYTELNICZA, ZACHĘCAM DO WYPEŁNIANIA!
Tak że tego, no.
Jesteście tu jeszcze?
jestem jestem. Wybacz, że dopiero teraz, ale masa obowiązków sprawia, że zapominam o wszystkim, czasami nawet o zjedzeniu kolacji.
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie, że cały ten Krystian to kolejna pomyłka w życiu Weroniki. Kręcenie się wyłącznie wokół kolejnych imprez, spotkań z kumplami i samochodów jest najzwyczajniej w świecie nudne. Gdybym poznała takiego chłopaka w realu, prawdopodobnie zrobiłabym to samo co Zośka. Ubrałabym się i wyszła.
Zadra z szefem coś mi przypomina. Kolejny facet, który uważa, że kobieta jest głupia, a jej miejsce zaczyna i kończy się na kuchni. Straszny typ, bo nie można mu nic wytłumaczyć. Niestety z takimi ludźmi trzeba żyć, bo często jesteśmy od nich zależni.
Komentarz kompletnie bez sensu, ale nie stać mnie na więcej w trakcie przerwy od moich wypocin, nad którymi ślęczę trzeci tydzień. Poprawię się jednak następnym razem, dlatego cierpliwości. Jak wrócę do normalnego życia, z pewnością napiszę coś lepszego. Pozdrawiam
Stop. Nie przeczytałam jeszcze ani jednego rozdziału, ale to nadrobię. Wiesz dlaczego? Weszłam w zakładkę "Bohaterowie" i tak się ucieszyłam widząc Grzesia, że od razu zdecydowałam o tym że zostaję :) Rzadko spotykam się z opowiadaniami o Łomaczu, chciałabym częściej. Mam nadzieję że nie skończy się tylko na obietnicy i tu wrócę!
OdpowiedzUsuńRozmowa z Krystianem i Weroniką i nagłe wyjście Zośki utwierdziły mnie w przekonaniu że ta dziewczyna jest świetna :) Nie podoba jej się towarzystwo Krystiana - w porządku, opuszcza je, bez jakiejś agresji czy obrazy, musi coś załatwić i nara. Jej pytania brzmiały trochę jak przesłuchanie, ale w sumie nie zdziwiłoby mnie, gdyby z Weroniką umówiły się na taką formę spotkania i zapoznania :P
UsuńZnowu jest deszcz, więc znowu jest fajnie.
No, pomijając bucowatego szefa, ale w każdym miejscu pracy znajdzie się przynajmniej jedna niefajna osoba. Szkoda, że w tym wypadku to przełożony Zosi :(
Ubolewam tylko nad tym, że zanim na ekranie pojawił się Łomacz (bo jest jakieś prawdopodobieństwo że pokazywali powtórkę meczu jego drużyny) Zośka już opuściła przychodnię. Ale przecież prędzej czy później się zorientuje. W sumie to mały szczegół, który chyba nie wpłynie ani na Zośkę, ani na Łomacza, więc nie wiem czemu chciałabym już przeczytać jak Zosia poznaje tożsamość Łomacza.
Czekam na kolejny rozdział, bloga obserwuję więc na pewno nie przegapię kiedy coś dodasz (co będzie już niedługo, mam nadzieję) ;)
Wybacz, że tak późno komentuję :( przeczytałam już w dniu publikacji, ale dopiero teraz zebrałam myśli, żeby ten komentarz miał jakikolwiek sens.
OdpowiedzUsuńWspółczuję Zosi, że musiała tak się męczyć podczas tego spotkania. Raczej nikt z nas nie lubi być w sytuacji, gdy czujemy się piątym kołem u wozu. I ogólnie to mi trochę szkoda Zosi, bo mam wrażenie, że przemawia przez nią już nie jakaś mancholia, czy nostalgia, a smutek po prostu. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, gdy czytam drugi już rozdział. Ale jest we mnie nadzieja, że może choć trochę coś się zmieni w jej postrzeganiu świata, gdy pewna znajomość się rozwinie :D
Wcale nie uważam tego rozdziału za "nic". Potrafię wypatrzeć te drobinki :D mój apetyt na kolejne rozdziały tylko wzrósł! Klimat wciąż jest przyciągający i proszę, nie każ czekać na trzeci rozdział tak długo! :)
M.
Nadeszła i pora na mnie i moje wrażenia z drugiego spotkania z Zośką i jej perypetiami życia codziennego. Powiem Ci, że ciekawi mnie, co wydarzy się w Katowicach i jak to wpłynie na życie naszej nietuzinkowej bohaterki. I mi też ten Krystian się jakoś niespecjalnie podoba, piona Zośka!
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej, bo te opowiadanie ma swój klimat, nie można mu tego odebrać.
I nie waż mi się przestać pisać, bo...nie wiem jeszcze co, ale stanie się coś strasznego!
Hej,
OdpowiedzUsuńNowy dzień, kolejny rozdział i kolejny mój komentarz. Mogłabym przekopiować mój poprzedni komentarz o pięknie i stylu, bo nic się nie zmienia. Każdy rozdział jest tak samo dobry, prawdziwy. Tak samo wciąga i zachwyca.
Teraz mogę coś więcej powiedzieć o naszej, twojej Zosi. Lubię ją, bo może odnajduję w niej kawałek siebie. Może jest tak samo dziwna, ma tak samo pokręcone myślenie i chyba tak bardzo idealistyczne podejście do facetów. Nie podoba mi się Krystian, bo nie lubię ludzi bez pasji, bez zdania, ludzi którzy nie czytają książek, nie oglądają filmów, nie robią nic, bo wtedy wydaje mi się, że żyją pół-życiem, jakby bez większego sensu.. Takie życie musi być smutne. Nie chciałabym tak żyć, nie chciałabym mieć takiego faceta..Nieciekawego. I rozumiem podejście Zosi, ale z drugiej strony sądzę, że była może zbyt bezpośrednia, że zamęczyła chłopak na pierwszym spotkaniu, że może nie należy tak ingerować we wszystko.. Trudne to. Ogólnie przyjaźń jest trudna, bo często jesteśmy różni, zmieniamy się, idziemy dalej i musimy coś zostawić.. No ciężko. Chyba nie komentuję na temat, wybacz mi to. Ale to jest komplement, uwierz mi. Gdy na czytelnika wpływa historia, skłania do autorefleksji to jest dobrze. Podoba mi się. Kiedyś też tak lubiłam pisać, a potem przestałam.
I mecz siatkówki, wszystko takie subtelne, nadal w tle, tak spokojnie nam cedzisz to wszystko, tak ładnie i ciekawie.
Jutro pojawiam się pod trzecim i dołączam do grona oczekujących na kolejny rozdział. Dobrze jest oczekiwać na coś.
Annie, jaskolka-uwieziona.blogspot.com i my--niepokonani.blogspot.com