poniedziałek, 22 maja 2017

2. Przeciwległe horyzonty

[ ]

Listopad, jakby na przekór Zosi, uparcie nie chciał nadchodzić. Brzydkie, październikowe dni wlokły się w nieskończoność, choć ona spędzała je bardzo efektywnie, bo na intensywnej nauce. Dziwiła się samej sobie; zwykle odwlekała myślenie o przedostatnim miesiącu roku, jak tylko mogła, tym razem jednak ciągnęło ją w stronę domu. Niełatwo znosiło się jej szefa w klinice od ostatniego nocnego dyżuru, stąd cały trud przepracowywanych tam godzin okraszała sobie rozmowami z personelem. Liczyła, że powrót do domu pomoże jej się zresetować, nabrać dystansu do wydarzeń z poprzedniego tygodnia.
Ku zadowoleniu Zośki, planowane spotkanie z Krystianem zostało przełożone. Nowy obiekt westchnień Weroniki musiał zostać po godzinach, a potem ona sama nie mogła znaleźć wolnego dnia, więc Zosia w duszy odetchnęła z ulgą. Nie miała zbyt dobrych wspomnień z poprzednimi kandydatami na „miłość na całe życie” swojej przyjaciółki. Zwykle, kiedy pył pierwszego czaru opadał, okazywało się, że trafiła na kolejnego casanovę, agresora albo „poszukiwacza przygód”. Dlatego przesadny zapał Stachurskiej pozwolił jej współlokatorce snuć podejrzenia, że to nieuniknione spotkanie okaże się następną niepotrzebną fatygą.
Niestety, rozmowy nie pomagały. Weronika w swoim entuzjazmie życiowym była nie tylko wytrwała, ale i uparta, a zaślepiona uczuciem, pędziła niczym pociąg w kierunku kolizyjnym. Zośce zawsze pozostawało spróbować go zatrzymać – za każdym razem – i zbierać resztki po wypadku. Gdy więc Werka po raz kolejny wróciła rozanielona po całym dniu spędzonym z Krystianem w laboratorium (a potem w ich ulubionej przytulnej knajpce za rogiem), Zośka ze zdwojoną siłą poczuła, że już danej obietnicy nie uniknie.
Musisz go poznać! – zawołała Werka, zdejmując płaszcz i szal przy wieszaku. – Mówię ci, on w niczym nie przypomina facetów, z którymi się do tej pory umawiałam.
Jak każdy, skomentowała w swoich myślach Zosia, pochylając się owinięta kocem nad notatkami. Był już dość późno – dochodziła dwudziesta druga – i czuła, że od nadmiaru informacji gotuje jej się mózg.
Weronika przysiadła na brzegu kanapy tuż obok niej.
– Masz czas w piątek?
Maskując swoje niezadowolenie, odparła:
– Mam.
– To świetnie. – Na twarzy Stachurskiej zagościł promienny uśmiech. – Wszystko ustawię. Zobaczysz, nie pożałujesz!
Znając jednak swoją naturę, Zośka nie potrafiła wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, co przyjaciółka.

* * *

Ignorując naprędce połączenie od nieznanego numeru, Zośka weszła do klimatycznie urządzonej i oświetlonej kawiarni, ciepłej, wypełnionej zapachem ciast, muzyką jazzową i przyjemnym gwarem. Dobrze było schować się do takiego wnętrza, uciekając przed jesienną pluchą – połączeniem zimna i deszczu. Weronika i Krystian już czekali na nią przy stoliku – choć „czekali” to raczej hiperbola w tym przypadku. Nawet nie odwrócili się, kiedy kliknęły drzwi.
Weronika miała na sobie jedną ze swoich ulubionych czarnych sukienek. Jej spadziste loki spływały wzdłuż pleców, a ciemne oczy błyszczały romantycznym blaskiem, kiedy wpatrywała się w swojego towarzysza. Krystian, wysoki, dobrze zbudowany ciemny blondyn z nienaganną fryzurą, był ubrany w błękitną koszulę i ciemne spodnie. Zośka poczuła, że jej bluzka z kolorowym nadrukiem i jeansy nijak nie wpasują się w okoliczność. Niewiele się jednak nad tym zastanawiając, zdjęła płaszcz, szalik i czapkę, odłożyła parasolkę do stojaka i dołączyła do pary.
– O, hej, jesteś. – Weronika natychmiast się uśmiechnęła i podniosła się z krzesła za Krystianem. – Zośka, poznaj... Krystiana. Krystian, to moja przyjaciółka Zośka.
Mężczyzna ścisnął jej dłoń z lekkim uśmiechem, po czym cała trójka usiadła. I... zapadło krępujące milczenie.
Krępujące raczej dla obecnej pary, Zośka nic sobie nie robiła z tej sytuacji i bez jakiegokolwiek przejęcia studiowała zalaminowane menu, które podniosła ze stolika. Kątem oka widziała dyskretne gesty swoich towarzyszy, ale zupełnie je ignorowała.
– Weronika mówiła mi, że też jesteś weterynarzem.
Zośka podniosła głowę znad sekcji herbat owocowych. Spojrzała na nieco nerwowego Krystiana, jego przyjemne rysy twarzy i perfekcyjną fryzurę, w głowie mając tylko jedną myśl: Weronika nie przyciągała nikogo, kto nie znalazłby się w kręgu zainteresowań Calvina Kleina.
– Tak mi mówią – odmruknęła, na nowo zatapiając się w lekturze.
Poczuła, że zaczyna być niemiła. Chrząknęła więc i spojrzała na niego jeszcze raz, przyjaźniej.
– Robię specjalizację z chirurgii. – Dorzuciła do tego lekki uśmiech.
Tym razem krępujące milczenie przykryło przybycie kelnerki, u której Zosia złożyła zamówienie. Gdy ta odeszła, Krystian był już przygotowany.
– Werka mówiła, że dzięki tobie przetrwała pierwszy rok i pokochała Lubin.
Spojrzały na siebie z ciepłymi uśmiechami.
Zośka pamiętała ten dzień; mimo wczesnego października, pogoda była naprawdę przygnębiająca. Wiszące nad Wrocławiem chmury były tak gęste i ciężkie, że o ósmej konieczne było włączenie jarzeniówek w sali wykładowej. Zosia bardzo się stresowała tym, co miało nadejść, dlatego była solidnie przygotowana do notowania: piórniczek, zestaw zakreślaczy, porządny, gruby skoroszyt w kratkę, wyprostowana sylwetka, włosy związane w kucyk. Dla odprężenia liczyła słoje na drewnianym stoliku, słuchała deszczu bębniącego w okna wysoko nad jej głową, myślała o domu. Tym większe było jej zdziwienie, gdy spostrzegła, że siedząca obok niej osoba nie tylko nie miała z sobą żadnych przyborów, ale i położyła głowę na ławkę, cicho pochrapując.
Profesor wszedł, powodując tym samym ciszę na sali, a jej towarzyszka spała w najlepsze. Siedziały w ostatnim rzędzie, więc mogła spać do woli, co uczyniła, budząc się dopiero na dziesięć minut przed końcem wykładu. Rozejrzała się po pomieszczeniu półprzytomnym wzrokiem, po czym sięgnęła do torebki po lusterko, w którym zobaczyła, że zagniecenia bluzki odbiły się na jej lewym policzku. Po chwili dochodzenia do siebie, nachyliła się ku Zośce i szepnęła:
– O czym gadał?
Zosia zamrugała nieco zaskoczona, ale odparła:
– Eee, o powołaniu weterynarza i coś o... misji.
Dziewczyna machnęła ręką i pokręciła głową, wprawiając w pełen gracji ruch swoje ciemnobrązowe, długie, sprężyste loki.
– Czyli to samo, co w zeszłym roku.
Zośka szybko połączyła fakty.
– Byłaś już na tym wykładzie?
Sąsiadka posłała jej lekki uśmiech.
– Na tym i na wszystkich z bieżącego i następnego semestru. No, prawie. Na połowie z kolejnego. – Widząc, że Zosia walczy z pytaniem na końcu języka, dodała bez skrępowania: – Powtarzam rok. Musiałam przerwać naukę ze względów osobistych.
Zośka postanowiła nie poruszać więcej tego tematu, ale nieświadomie odpłynęła, myśląc, czy ona odważyłaby się zaczynać wszystko jeszcze raz, od nowa. Czy starczyłoby jej sił. Zaczęła bazgrać wielkie oczy na niezapisanej części kartki.
– Bardzo przynudzał?
Zośka ocknęła się z letargu i posłała jej uśmiech.
– Śmiertelnie. Musiałam sprawdzać sobie puls co kwadrans.
Sąsiadka zachichotała.
– Jestem Werka.
– Zośka.
Profesor powoli podsumowywał wykład. Surowe, senne jarzeniówki przestały być takie straszne, a bębnienie deszczu stało się przyjemne dla ucha w ciepłej sali.
– Nie szukasz może stancji?
Zośka rozciągnęła twarz w szerokim uśmiechu.

Deszcz, który tego wieczoru odbijał się od dużych szyb kawiarni, nie był nawet w połowie tak przyjemny jak wtedy, chociaż też obserwowała go z perspektywy ogrzewanego pomieszczenia. Od tamtej chwili minęło sześć lat, a Weronika, choć nadal beztroska, wydawała się zgoła innym człowiekiem. Na pewno wzięła się w garść i poskładała swoje życie od nowa, ale trudno było się oprzeć wrażeniu, że zmieniło się w niej coś jeszcze. Coś, czego Zośka nie mogła uchwycić.
Kolejną serię milczenia uratowało przybycie porcelanowego czajniczka z aromatycznym naparem i filiżanki. Kiedy Zosia otworzyła wieko, rozproszyła przy stoliku zapach pomarańczy, cynamonu, jabłka i orientalnych owoców. Poczuła, że być może jeszcze spotka ją coś miłego tego wieczoru.
Krystian i Weronika po jakimś czasie zaczęli opowiadać jej historie z pracy, a Zosia przysłuchiwała się im, od czasu do czasu przytakując, śmiejąc się cicho i dodając od siebie jakieś krótkie zdania, nie potrafiła się jednak opanować zerkania za okno. Obserwowanie skąpanego w deszczu miasta, wędrówki drążących kręte nieraz drogi w kurzu na szybach kropel, spieszących parasoli, odbijających światło latarń i ukrywających ludzi pod swoim wodoszczelnym płaszczem było czymś wyciszającym.
Po pewnym czasie rozmowa Krystiana i Weroniki zaczęła przybierać bardzo osobisty obrót, Zosia poczuła się więc jeszcze bardziej wykluczona. Delektując się przepyszną herbatą, z utęsknieniem myślała o klinice, o zajęciu dla rąk i głowy. Zwykle potrafiła skutecznie zaabsorbować swoje myśli, ale obecność obiektu westchnień Werki działała na nią rozstrajająco do tego stopnia, że wolała wrócić do pracy, gdzie istniało potencjalne ryzyko spotkania szefa, niż przebywać w pobliżu ukochanego przyjaciółki. Ale na żadne nagłe zmiany się nie zanosiło. A była w stanie nawet czyścić klatki, byle się stąd urwać.
– Co sądzisz o muzyce indie? – spytała, kiedy Krystian, roześmiany, zamierzał upić łyk swojego cappuccino.
Zmarszczył brwi.
– Eee... nie bardzo się orientuję. Nie słucham – odparł zdawkowo, lekko się krzywiąc.
Kiedy Zośka nachyliła się do swojej filiżanki, dostrzegła drobny gest, który Krystian wykonał w kierunku Weroniki, ale ta go zignorowała.
– Ulubione książki?
– Ekhem, nie przepadam za czytaniem. Czytam, kiedy mam zaliczenia na studiach.
– Chciałeś zostać laborantem czy po prostu twojej specjalizacji nie było w zasięgu?
– Yhm, jakoś tak wyszło...
– Jakiś autorytet w dziedzinie?
– Nie wczytuję się za bardzo w opinie weterynarzy w spornych kwestiach.
– Jaki dobry film ostatnio widziałeś?
– Eee... nie wiem, coś w telewizji...
– Wolisz Quentina Tarantino czy Woody’ego Allena?
– Żadnego, moim zdaniem ich filmy są... dziwne i niezrozumiałe.
Krystian znowu wymienił wymowne spojrzenie z Weroniką, święcie przekonany, że zezująca w dno swojej filiżanki Zośka tego nie dostrzeże, ale i tym razem ten gest nie umknął jej uwadze. Tym razem współlokatorka odpowiedziała wzrokiem, który sugerował, by nie dawał niczego po sobie poznać.
– Najlepsze wspomnienie związane z teatrem?
– Żadne. W podstawówce nas ciągali po teatrach, ale zawsze zasypiałem w czasie spektakli. Czy na pewno wszystko w porządku?
Dla innych byłby to cios w twarz, ale nie dla Zośki. Ona w spokoju dopiła resztę herbaty, po czym zaczęła wkładać kardigan. Oczy Stachurskiej urosły do rozmiaru piłeczek ping-pongowych.
– Już... wychodzisz? – wydukała, widząc, jak Zosia szuka pieniędzy w portfelu.
– Tak, jestem trochę zmęczona – odparła, siląc się na ciepły uśmiech. – Chcę trochę wypocząć przed jutrzejszą zmianą.
Zostawiła pieniądze na stole, mimo protestów towarzystwa, po czym zasunęła krzesło, stanęła za nim i pożegnała się uprzejmie, zapewniając Krystiana, że miło było go poznać.
Deszcz był dla niej jak najprzyjemniejszy zimny prysznic na świecie.

* * *

W mieszkaniu było cicho, subtelnie szumiał tylko uruchomiony laptop. Blok powoli pogrążał się we śnie. Zosia siedziała na kanapie ze świeżo wysuszonymi włosami, w ulubionej ciepłej piżamie, z notatkami u boku i zatrzymanym już po dziesięciu minutach odcinkiem serialu na komputerze. Choć deszcz lubiła tylko obserwować, dzisiejsze zmoknięcie było dla niej bardzo ożywczym doświadczeniem, jakby zbiła w ten sposób temperaturę spotkania z Krystianem.
Owszem, był przystojny, ale kiedy go słuchała, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że poza miłą powierzchownością nie miał nic więcej do zaoferowania. Mówił głównie o pracy, samochodach i imprezach z kumplami, jakby te trzy rzeczy stanowiły trzon, wokół którego kręciły się pozostałe sprawy jego życia. Weronika natomiast słuchała go jak zaczarowana.
Zośka zaczęła skubać brzeg swojej piżamy.
Jakim cudem udawało im się przyjaźnić przez tyle czasu? Zośka – z całą maszynerią swoich dziwactw, zakleszczona w wewnętrznym świecie, nieuznająca konwenansów i specyficznie zadumana – oraz Weronika – najnormalniejsza dziewczyna pod słońcem, wulkan energii, świątynia optymizmu, piewczyni miłości. Były zupełnie różne, granice ich światów nie powinny były się przeciąć, a jednak to zrobiły. Czy to znaczyło, że któraś z nich udawała, że żyły we wzajemnym kłamstwie? Zosia nie mogła wyzbyć się ziarnka niepokoju, które ta myśl w niej zasiała; ich relacja zawsze wydawała się niekłamanie szczera i jakoś potrafiły pokonać dzielący ich dystans, więc czemu tym razem miałoby być inaczej?
Zośka niemal podskoczyła, kiedy zamek w drzwiach szczęknął, a z ciemności klatki schodowej wyłoniła się współlokatorka – błyszcząca i mokra od deszczu, ale wyraźnie szczęśliwa. Na widok przyjaciółki od razu szeroko się uśmiechnęła.
– Chodź na herbatę.
Dziesięć minut później siedziały w kuchni z parującymi kubkami na stole. Zosia upiła łyk przyjemnie ciepłego trunku w nadziei, że to pocieszy, ale słuchała w milczeniu zachwytów Werki, a niepewność jej nie opuszczała.
– Więc... co o nim sądzisz?
Zosia podniosła na nią nieco zaskoczony wzrok i prawie natychmiast poczuła zapadający się po jej stopami grunt. Zmarszczyła jednak nieznacznie czoło, widząc, że Weronika zachowuje się dość nieswojo.
– Myślę, że po raz kolejny złowiłaś przystojniaka. – Zośka posłała przyjaciółce uśmiech ciepły na tyle, na ile pozwalały jej zastygłe od refleksji mięśnie.
Werka, obracając stojący na stole kubek w dłoniach, przytaknęła, nie patrząc przyjaciółce w oczy.
– A poza tym?
Zośka wzruszyła ramionami.
– Wydaje się w porządku, ale trudno określić kogoś dobrze po jednym spotkaniu. Mam tylko nadzieję, że taki już pozostanie. – Posłała swojej współlokatorce znaczące spojrzenie, a ona przytaknęła głową.
Mogła i mieć nie najlepszego zdania o Krystianie, ale musiała przyznać rację własnym słowom i zmusić się do poczekania z ostateczną decyzją. Majcher z pewnością na wielu kobietach robił piorunujące pierwsze wrażenie – połączenie urody z komunikatywnością i doskonałymi anegdotami towarzyskimi musiało wywoływać masę pozytywnych uczuć – ale Zośka była świadoma, że niekoniecznie zalicza się do grona tych, którym to wystarczy. Mieli czas na dłuższą rozmowę, a mimo to niewiele więcej cech mogła mu dopisać do tych, które dostrzegła, kiedy uścisnęli sobie dłonie. Mógł być diametralnie od niej różny, ale priorytetem pozostawały jego ruchy związane ze Stachurską – dopóki nie wydawały się podejrzane, Zosia nie miała prawa interweniować.
No i zachowanie Weroniki, kiedy próbowała poznać jej zdanie na temat swojego chłopaka – Zośkę nurtowało również i to, ale postanowiła poczekać, aż wszystko okrzepnie, mając nadzieję, że to efekt zmęczenia i nocnych (niesłusznych niejednokrotnie) przemyśleń.
Ale wszystkie te zmartwienia przyćmiewało jedno w postaci siwiejącego, postawnego mężczyzny, będącego u szczytu hierarchii pracowników kliniki, który nie zamierzał ułatwiać Zosi życia. Sama myśl o tym, że już następnego dnia rano znowu go zobaczy, działała na nią jak płachta na byka. Rozsadzał ją ten rodzaj bezsilności: palił ją gniew, ale musiała dusić ten ogień w zarodku, bo konsekwencje pożaru mogły być tragiczne w skutkach. Oczywiście, nadal istniało kilka gabinetów weterynaryjnych, do których przyjęliby ją z otwartymi ramionami, ale nie z referencjami szefa – sugerował, że nie będą najlepsze, jeśli rozstaną się w złej atmosferze. Poza tym Zośka liczyła, że to chwilowa niesnaska, która stanie się mała i nieistotna z biegiem czasu. Do tej pory pozostawało jej zgrzytać zębami i w dalszym ciągu sukcesywnie kontrolować gniew.
– Idę pod prysznic – mruknęła Weronika i po chwili zniknęła z pomieszczenia.
Zosia rzuciła ostatnie spojrzenie na deszcz, teraz spływający strugami po małym oknie w kuchni. Październik kończył się szumem wody.

* * *

Szefa unikała na tyle, na ile się dało; pracy było tak dużo, że nie było to bardzo trudne. Poza tym, wciągnięta w wir obowiązków, nawet nie zawracała sobie nim głowy. Niemniej czuła nad sobą jakiś cień, nieprzyjemny oddech na karku, ciężar na barkach. Nie potrafiła się do końca wyluzować i żadne dawki przepysznego earl greya ani towarzystwo Gosi, ani obcowanie ze zwierzętami nie były w stanie tego zmienić. Szef zaś zniknął przed czasem, zobligowany załatwić kilka spraw dla przychodni i swojej rodziny.
Gdy sytuacja w klinice trochę się uspokoiła, Zośka z niecierpliwością zaczęła wypatrywać godziny piętnastej; każda minuta wydawała się dłuższa od poprzedniej. Coś w niej ożywało na myśl, że wreszcie będzie mogła zobaczyć rodziców, wrócić w rodzinne strony, do ciężkiego powietrza, zatłoczonych ulic, melodyjnej gwary. Smaczku dodawał fakt, że ulewny deszcz ustał, wpuszczając przez gęste chmury nieco słońca do Lubina.
Patrzyła niewidzącym wzrokiem na telewizor w poczekalni, który pokazywał jakiś mecz siatkówki. Przemknął obok niej mężczyzna z huskym u boku, ale niemal w tym samym momencie zadzwonił jej telefon (nieznany numer) i wybiła piętnasta, więc Zosia zignorowała połączenie i niemal jak z procy wystrzeliła do szatni, przebrała się, pozbierała rzeczy i wyszła z kliniki, kierując swoje kroki wyłącznie w kierunku Katowic.




Wracam! Tak, wracam ja, Wasza córa marnotrwana. Po prawie dwóch miesiącach. Co prawda, słaby ten powrót, bez impetu, raczej marny, ale obiecuję, że następnym razem się poprawię, bo też i więcej będzie się działo. Nie martwcie się, nie zawsze będzie aż taka nuda i tyle deszczu, choć jeśli postanowicie mnie olać po tym rozdziale, to w pełni Was zrozumiem. Dla Was to takie nic, dla mnie – sposób umieszczenia paru ważnych wątków.
Mało tu Grzesia, mało siatki, ale ostrzegałam, że obie te rzeczy posłużą mi tylko jako pewne narzędzia. Oczywiście, siatkówka się pojawi, ale w swoim czasie. Na razie musicie wypatrywać drobinek.

NA SAMYM DOLE JEST ANKIETA CZYTELNICZA, ZACHĘCAM DO WYPEŁNIANIA!


Tak że tego, no. Jesteście tu jeszcze?


6 komentarzy:

  1. jestem jestem. Wybacz, że dopiero teraz, ale masa obowiązków sprawia, że zapominam o wszystkim, czasami nawet o zjedzeniu kolacji.
    Odnoszę wrażenie, że cały ten Krystian to kolejna pomyłka w życiu Weroniki. Kręcenie się wyłącznie wokół kolejnych imprez, spotkań z kumplami i samochodów jest najzwyczajniej w świecie nudne. Gdybym poznała takiego chłopaka w realu, prawdopodobnie zrobiłabym to samo co Zośka. Ubrałabym się i wyszła.
    Zadra z szefem coś mi przypomina. Kolejny facet, który uważa, że kobieta jest głupia, a jej miejsce zaczyna i kończy się na kuchni. Straszny typ, bo nie można mu nic wytłumaczyć. Niestety z takimi ludźmi trzeba żyć, bo często jesteśmy od nich zależni.
    Komentarz kompletnie bez sensu, ale nie stać mnie na więcej w trakcie przerwy od moich wypocin, nad którymi ślęczę trzeci tydzień. Poprawię się jednak następnym razem, dlatego cierpliwości. Jak wrócę do normalnego życia, z pewnością napiszę coś lepszego. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Stop. Nie przeczytałam jeszcze ani jednego rozdziału, ale to nadrobię. Wiesz dlaczego? Weszłam w zakładkę "Bohaterowie" i tak się ucieszyłam widząc Grzesia, że od razu zdecydowałam o tym że zostaję :) Rzadko spotykam się z opowiadaniami o Łomaczu, chciałabym częściej. Mam nadzieję że nie skończy się tylko na obietnicy i tu wrócę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowa z Krystianem i Weroniką i nagłe wyjście Zośki utwierdziły mnie w przekonaniu że ta dziewczyna jest świetna :) Nie podoba jej się towarzystwo Krystiana - w porządku, opuszcza je, bez jakiejś agresji czy obrazy, musi coś załatwić i nara. Jej pytania brzmiały trochę jak przesłuchanie, ale w sumie nie zdziwiłoby mnie, gdyby z Weroniką umówiły się na taką formę spotkania i zapoznania :P
      Znowu jest deszcz, więc znowu jest fajnie.
      No, pomijając bucowatego szefa, ale w każdym miejscu pracy znajdzie się przynajmniej jedna niefajna osoba. Szkoda, że w tym wypadku to przełożony Zosi :(
      Ubolewam tylko nad tym, że zanim na ekranie pojawił się Łomacz (bo jest jakieś prawdopodobieństwo że pokazywali powtórkę meczu jego drużyny) Zośka już opuściła przychodnię. Ale przecież prędzej czy później się zorientuje. W sumie to mały szczegół, który chyba nie wpłynie ani na Zośkę, ani na Łomacza, więc nie wiem czemu chciałabym już przeczytać jak Zosia poznaje tożsamość Łomacza.
      Czekam na kolejny rozdział, bloga obserwuję więc na pewno nie przegapię kiedy coś dodasz (co będzie już niedługo, mam nadzieję) ;)

      Usuń
  3. Wybacz, że tak późno komentuję :( przeczytałam już w dniu publikacji, ale dopiero teraz zebrałam myśli, żeby ten komentarz miał jakikolwiek sens.
    Współczuję Zosi, że musiała tak się męczyć podczas tego spotkania. Raczej nikt z nas nie lubi być w sytuacji, gdy czujemy się piątym kołem u wozu. I ogólnie to mi trochę szkoda Zosi, bo mam wrażenie, że przemawia przez nią już nie jakaś mancholia, czy nostalgia, a smutek po prostu. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie, gdy czytam drugi już rozdział. Ale jest we mnie nadzieja, że może choć trochę coś się zmieni w jej postrzeganiu świata, gdy pewna znajomość się rozwinie :D
    Wcale nie uważam tego rozdziału za "nic". Potrafię wypatrzeć te drobinki :D mój apetyt na kolejne rozdziały tylko wzrósł! Klimat wciąż jest przyciągający i proszę, nie każ czekać na trzeci rozdział tak długo! :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadeszła i pora na mnie i moje wrażenia z drugiego spotkania z Zośką i jej perypetiami życia codziennego. Powiem Ci, że ciekawi mnie, co wydarzy się w Katowicach i jak to wpłynie na życie naszej nietuzinkowej bohaterki. I mi też ten Krystian się jakoś niespecjalnie podoba, piona Zośka!
    Czekam na więcej, bo te opowiadanie ma swój klimat, nie można mu tego odebrać.
    I nie waż mi się przestać pisać, bo...nie wiem jeszcze co, ale stanie się coś strasznego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    Nowy dzień, kolejny rozdział i kolejny mój komentarz. Mogłabym przekopiować mój poprzedni komentarz o pięknie i stylu, bo nic się nie zmienia. Każdy rozdział jest tak samo dobry, prawdziwy. Tak samo wciąga i zachwyca.
    Teraz mogę coś więcej powiedzieć o naszej, twojej Zosi. Lubię ją, bo może odnajduję w niej kawałek siebie. Może jest tak samo dziwna, ma tak samo pokręcone myślenie i chyba tak bardzo idealistyczne podejście do facetów. Nie podoba mi się Krystian, bo nie lubię ludzi bez pasji, bez zdania, ludzi którzy nie czytają książek, nie oglądają filmów, nie robią nic, bo wtedy wydaje mi się, że żyją pół-życiem, jakby bez większego sensu.. Takie życie musi być smutne. Nie chciałabym tak żyć, nie chciałabym mieć takiego faceta..Nieciekawego. I rozumiem podejście Zosi, ale z drugiej strony sądzę, że była może zbyt bezpośrednia, że zamęczyła chłopak na pierwszym spotkaniu, że może nie należy tak ingerować we wszystko.. Trudne to. Ogólnie przyjaźń jest trudna, bo często jesteśmy różni, zmieniamy się, idziemy dalej i musimy coś zostawić.. No ciężko. Chyba nie komentuję na temat, wybacz mi to. Ale to jest komplement, uwierz mi. Gdy na czytelnika wpływa historia, skłania do autorefleksji to jest dobrze. Podoba mi się. Kiedyś też tak lubiłam pisać, a potem przestałam.
    I mecz siatkówki, wszystko takie subtelne, nadal w tle, tak spokojnie nam cedzisz to wszystko, tak ładnie i ciekawie.
    Jutro pojawiam się pod trzecim i dołączam do grona oczekujących na kolejny rozdział. Dobrze jest oczekiwać na coś.

    Annie, jaskolka-uwieziona.blogspot.com i my--niepokonani.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń